Archiwum

Posty oznaczone ‘Parapente’

Dwie półkule

czerwiec 6th, 2010 3 komentarze

Odległości w Ekwadorze są niewielkie. Po plaży, kolej na Andy, w jedyne kilka godzin. Naszym punktem docelowym jest Laguna Quilotoa umiejscowiona na ponad 4000mnpm w kraterze o średnicy ok 3-4 km. Kiedy świeci słońce woda stawu nabiera turkusowy kolor. Wycieczka dookoła laguny zabiera 4 godziny, ścieżka przebiega przez szczyty krateru.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkule

Pod koniec dnia zjeżdżamy kilkaset metrów by znaleźć się na „alei wulkanów”, w miarę ciasnej dolinie, która przecina prawie na pól Ekwador: po stronie zachodniej, na pierwszym planie znajduje się łańcuch górski skrywający wybrzeże, z którego wracamy, po wschodniej, za innym pasmem górskim, ukrywa się dżungla, gdzie się wybieramy. Wulkany bawią się tu w chowanego z chmurami. Zjedziemy aż do Baños (1800mnpm), jednego z najbardziej turystycznych miast Ekwadoru ze względu na otaczające wysokie, zielone góry i termy. Edgar założył tu szkołę paralotniarską i zabierze nas na główne startowisko położone na przeciwko aktywnego wulkanu Tungurahua (5023mnpm). Niestety zaczyna padać i nie możemy polecieć. Amazonia jest niedaleko stąd i mocno wpływa na tutejszy klimat. Niecały tydzień po naszej wizycie, wulkan budzi się i pokrywa warstwą popiołu nie Baños, znajdujące się na odwietrznej, lecz pobliskie miasteczka po zachodniej stronie. W tej chwili wulkan jest bardzo aktywny i niebezpieczny, ludność została tymczasowo przesiedlona, a deszcz popiołu dociera aż do Guayaquil, nad oceanem.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

Zjeżdżamy dalej, drogą niesamowicie bogatą w wodospady i docieramy do regionu Oriente (lub Amazonia).

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkule

Ta część Amazonii jest jeszcze wysoka, Puyo znajduje się na prawie 1000mnpm. Kilka kilometrów od centrum mieszka para francuskojęzycznych Szwajcarów zajmujących się – trochę przypadkowo – schroniskiem dla małp. Około 4 lata temu ktoś zostawił dwie małpy na ich terenie. Przygarnęli je i od tego czasu małpia rodzina rośnie. W tej chwili opiekują się 63 małpami, które żyją albo na wolności albo w klatkach (te które są agresywne lub nowo przybyłe). Wszystkie były maltretowane przez człowieka. Niektóre są niepełnosprawne fizycznie lub umysłowo. Zamknięta od dziecka w za małej klatce i bez dopływu słońca małpa nie rozwija się intelektualnie. Ponadto przez brak słońca jej ciało zwyradnia się. Liczne z tutejszych małp przybyły ze zbyt ciasno związanymi smyczami – sznurami, wrośniętymi praktycznie w ciało. Niektóre z nich powrócą do środowiska naturalnego, pozostałe, najprawdopodobniej większość, zostanie tu na zawsze, ponieważ nie są już zdolne (lub nigdy nie były) do samodzielnego życia. Dla nas, zwykłych turystów, warto tu przyjechać. Małpy są wszędzie: od parkingu, przez ogród, aż do wnętrza domu. Są przyzwyczajone do człowieka, wskakują na nas, przytulają się lub traktują nas jak drzewa, robią malinki na szyi! (nie wiemy dlaczego…). Ciągle się bawią i nawzajem zaczepiają. Żyje tu 7 gatunków ekwadorskich małp. Między innymi małpy „Cappucino” jasne i ciemne, małe małpki kapucynki, małpa – „pająk” o „za długich rękach”, inna, której nazwy nie pamiętamy, średniej wielkości o gęstej i długiej sierści – rasa zagrożona wyginięciem… Dowiemy się także, że to długie różowe coś zwisające przy tyłku niektórych małp, to łechtaczka! i chodzi więc o samicę!
Jedno z pomieszczeń zamieszkuje leniwiec, bardzo powolny i mało się ruszający, lecz niebezpieczny, ponieważ posiada nadzwyczajną siłę. Jeśli was złapie, nie można się uwolnić z uścisku. Żyją tu też inne zwierzęta takie jak koati, norka i kilka ziemskich żółwi amazonijskich.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkule

Dalej na północ i dalej w głąb Amazonii znajduje się małe miasteczko Puerto Misahualli, położone nad rzeką Napo. Rio Napo łączy się z wieloma innymi rzekami. Teoretycznie można stąd popłynąć do Iquitos w Peru i dalej nawigować wzdłuż Amazonki przez Brazylię aż na wybrzeże Atlantyku, czyli ponad 3000 km od punktu startowego! Przez okrutny brak czasu zadowolimy się jedynie małą, lecz bardzo sympatyczną „przechadzką” pirogą po rio Napo. Prąd jest silny, woda jest zmącona i ziemistego koloru. Otaczająca nas i niekończąca się roślinność jest silnie zielona i bardzo gęsta.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkule

Droga z drugiej strony rio Napo pozwala na dalszą kontynuację w serce dżungli. Tutaj również znajduje się inne schronisko dla maltretowanych zwierząt, tym razem prowadzone i założone przez niemieckojęzycznych Szwajcarów. Główne wejście znajduje się od strony rzeki, z Puerto Misahualli potrzeba 4 godziny na dotarcie nad brzegi rezerwy. Istnieje również inny dostęp, ziemny, ale nie należący do najłatwiejszych do odnalezienia… Nie ma żadnej tablicy informacyjnej przy drodze, po której krążymy i potrzeba nam będzie dużo cierpliwości i motywacji do odnalezienia maleńkiej ścieżki, która w około pół godziny doprowadzi nas do celu poprzez komary, okrutny gorąc i szaloną roślinność. Na szczęście syn „leśniczego” miał ochotę nam towarzyszyć, inaczej pewnie zgubilibyśmy się w dżungli.
Centrum „AmaZOOnico” jest zupełnie inne od tego w Puyo. Tutaj zwierzęta żyją w klatkach, czekając na powrót do ich środowiska naturalnego. Pod żadnym pretekstem nie można ich dotykać. Niektóre z nich nigdy nie zostaną wypuszczone, a to z różnych powodów:
na tukany polują ludzie ze względu na ich niesamowity dziób przetwarzany później w biżuterię i inne artykuły dekoracyjne. Ponadto większość z tych ptaków przyzwyczajona jest do człowieka i wróciłaby do niego, ponieważ jest to jedyny znany im sposób zdobycia żywności. To pewna śmierć.
To samo w przypadku pięknych papug Ara, które na czarnym rynku warte są 10.000 $ każda.
Dla innych papug problem jest inny: ludzie ucięli im kawałki skrzydeł żeby nie mogły uciec. W efekcie nie maja szans na przetrwanie.
Anakondy giną, ponieważ ludzie wbrew prawu, łowią ryby używając dynamitu. Oprócz ryb zabijają także wszystkie inne zwierzęta żyjące w rzece.
Niektóre sierotki, jak np oceloty nigdy nie nauczyły się polować…

Być może dziwi was dlaczego jest tyle „udomowionych” zwierząt w schroniskach. Prawo ekwadorskie dotyczące posiadanie dzikich zwierząt zmieniło się kilka lat temu. W tej chwili jet to zabronione. Ludzie więc pozbywają się ich w obawie mandatu lub ponieważ zwierzę dorosło i jest za duże lub zbyt agresywne. Inne, jak np małpy, przybywają tu malutkie, ponieważ ich matki zostały upolowane i zjedzone przez „dzikie” plemiona…

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

Wracamy w góry, cel – Quito, stolica Ekwadoru. Na 2850mnpm, Quito jest drugą najwyżej położoną stolica na świecie (po La Paz). Centrum jest przyjemne i ładne, ale trudno dostępne kamperem. Uliczki są ciasne, ruch dość poważny, parkingów (poza podziemnymi, więc dla nas zbyt niskimi) prawie nie ma. Szczęśliwie udaje nam się znaleźć miejsce przy jednym z placów i spędzamy popołudnie przechadzając się po mieście.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkule

Cotopaxi to wulkan znajdujący się na południe od stolicy. Ze swoimi 5897mnpm jest drugim najwyższym szczytem Ekwadoru po Chimborazo. Jest również najwyższym aktywnym wulkanem na świecie. Noc spędzimy u jego stóp, sami, w absolutnej ciszy. Już wieczorem, mimo zawieszonej na szczycie chmury, wulkan jest niesamowicie dostojny, w nocy w towarzystwie gwiazd pokaże nam się w całej swej okazałości, a nad ranem, przy pierwszych promieniach słońca, podbije nasze serca.
Na około 3800mnpm wyruszamy na wycieczkę najpierw do schroniska położonego na 4800mnpm, a następnie, po co raz bardziej stromej ścieżce, wdrapiemy się pod lodowiec na około 5200mnpm. Ponieważ nie mamy sprzętu wspinaczkowego ani raków, wracamy tą samą drogą, zadowoleni z przepięknych widoków.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

Przejeżdżamy znów przez Quito, żeby kontynuować dalej na północ. Po raz trzeci w tej podróży przekraczamy linię równika. Niedaleko drogi znajduje się majestatyczny wulkan Cayambe (5790mnpm), jedyny szczyt znajdujący się na równiku i posiadający lodowiec.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

Otavalo jest znane w całym kraju ze swego rynku z „pamiątkami”. Konkurencja jest duża i możliwa jest drastyczna negocjacja cen.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

W Ibarra poznamy Jorge Duque i jego brata Santiago, założycieli jednej z tutejszych szkół paralotniarstwa. Miasto posiada bardzo ładne startowiska ponad jeziorem Yaruacocha. Jorge, pilot specjalizujący się w akrobacji, jest znany w całej Ameryce Południowej z organizacji festiwalu „Acrolatino”. Na południe od Ibarra znajduje się kolejny ładny wulkan – Imbabura (460mnpm).

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

Niedaleko stąd wybierzemy się na popołudniową wycieczkę wokół laguny Quicocha (3040mnpm),
znów położonej w kraterze, nad którym dominuje przepiękny wulkan Cotacachi (4939mnpm).
W Ekwadorze wulkany mają płeć. Jedna z legend quechua mówi, iż jeśli Mama Cotacachi jest pokryta śniegiem, oznacza to, iż Taita Imbabura odwiedził ją poprzedniej nocy.

Tulcan to ostatnie miasto przed granicą kolumbijską. To również najwyżej położone miasto w Ekwadorze (na 2950mnpm). Poza słynnym na cały kraj cmentarzem, nie ma tu nic ciekawego do zobaczenia.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkule

I tak kończymy naszą przygodę w Ekwadorze. Czas nieuchronnie i co raz szybciej ucieka i nie możemy zwiedzić całego kraju, ani zostać dłużej w niektórych miejscach. Ogólnie, Ekwador bardzo nam się podobał ze względu na różnorodność krajobrazu i uprzejmość i gościnność ludzi.

Wjeżdżamy do Kolumbii w dzień wyborów prezydenckich. Granica zamknięta jest do godziny 16. Data na statek powrotny dla samochodu została przesunięta z 25 na 15 czerwca i musimy przejechać przez Kolumbię w 11 dni!

Cuzco i Święta Dolina Inków

kwiecień 15th, 2010 3 komentarze

Opuszczamy brzegi jeziora Titicaca w kierunku Cusco, wiecznej stolicy Inków, zakotwiczonej na 3600 mnpm.
Na naszej drodze znajduje się Tipón. Jest to obszerny, niezwykle kompletny system tarasowych kultur uprawnych z czasów Inka. Znajdujemy się w górzystym, zielonym terenie, jest bardzo przyjemnie.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina Inków

Miasto Cusco jest chaotyczne (jesteśmy w końcu w Peru), lecz ładne. Liczne trójkołowe motorynki służą za taksówki i przepychają się w gęstej, wypełnionej trąbieniem klaksonów cyrkulacji miejskiej. Architektura miasta to mieszanka murów Inka z kolonialnymi konstrukcjami. Starożytne twierdze Inków zostały po części rozebrane i potężne kamienie posłużyły Hiszpanom do konstrukcji dolnych partii imponujących budowli. Przy głównym placu (jak zwykle zwie się „Plaza de Armas”) stoi z jednej strony piękna katedra, z drugiej inny kościół, reszta otoczona jest budynkami z arkadami.
Cuzco to również turystyczna stolica Peru. Co krok ktoś chce coś nam sprzedać: ciasteczka, okulary słoneczne, torebki, czapki, swetry, czy tez wycieczki; restauracje namawiają do konsumpcji, dzieci ubrane w tradycyjne kostiumy i z lamą przy boku pozują do zdjęcia za 1 sol. Oprócz tego liczni żebracy, często starsi ludzie, nikomu to nie przeszkadza, nawet leżący na ulicy człowiek (pijany a może nieżywy?) nie zwraca niczyjej uwagi…

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Spędziliśmy dużo czasu na krytym targowisku, przechadzając się pomiędzy owocami, warzywami, przyprawami, unikając stref mięsnych (zbyt brzydko pachnących) zakańczając wyprawę pysznym, świeżym sokiem warzywno-owocowym, 2 szklanki za 3 sole (=złote).

Około 550 lat temu Cusco było centrum imperium Inków i w okolicach znajdowało się wiele świątyń, twierdz i innych ważnych budowli. W wyniku inwazji konkwistadorów większa część została opuszczona, później obrabowana, aż w końcu rozebrana w celu konstrukcji bardziej „katolickich” obiektów. Na szczęście pozostało wiele niesamowitych ruin, które świadczą o świetności tej cywilizacji.

Z pobliskiego wzgórza na Cuzco spogląda twierdza Saqsaywaman, znana ze swych niezwykle dokładnie obrobionych i idealnie do siebie dopasowanych kamieni. Największy waży ok 70 lub 130 ton (zależy gdzie przeczytamy lub kogo zapytamy…), najbardziej „obrobiony” posiada 12 boków!

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Na wschód od Cusco znajduje się tzw „święta dolina Inków”. Zwiedzamy tu między innymi położoną na stromym zboczu twierdzę w Pisaq, gdzie znów odnajdujemy znane elementy miast: świątynie, strefy uprawnych tarasów, systemy kanalizacyjne, strefy mieszkalne…
W wyniku silnych deszczów, które nawiedziły region na początku tego roku, most doprowadzający do Pisaq zawalił się i by przedostać się na drugi brzeg rzeki Urubamba musimy dojechać do innego mostu, błotnistą, wyboistą i krętą drogą wzdłuż której znajdują się miasteczka. Dla nich jest ona jedyną drogą dostępu przez cały rok.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Następnym ciekawym etapem są saliny w Maras. Te baseny soli w formie tarasowej znajdują się na ok 3000mnpm. Funkcjonują od czasów Inków (a nawet trochę wcześniej, Inkowie je adaptowali) po dzień dzisiejszy, technika eksploatacji niewiele się zmieniła…

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Kilka kilometrów dalej, na 3500mnpm, znajdują się uprawne tarasy w Moray. Chodzi o 3 obszerne kuwety w kształcie koła. Średnica koła wzrasta wraz z kolejnymi tarasami. Było to podobno centrum eksperymentalne. Inkowie badali jak na uprawy wpływa wysokość nad poziomem morza, czy ekspozycja słoneczna, w celu odnalezienia optymalnych warunków dla rolnictwa.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina Inków

Wracamy do świętej doliny by zwiedzić cytadelę Inków w Ollantaytambo, rodzaj twierdzy – świątyni słońca, obowiązkowego przystanku w drodze do dalszych, niższych części doliny. Interesujące.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

I to tutaj zaczyna się nasza droga do znanego na całym świecie, niesamowitego Machu Picchu. Należy wiedzieć, ze na zwiedzenie tego najsłynniejszego w Ameryce Południowej miejsca, trzeba zasłużyć!
Etap 1: znaleźć dworzec kolejowy w Cusco, stanąć w kolejce o 7 rano by zarezerwować bilet za 34$/za osobę/w 1 stronę (jedyne 28km!) na najwcześniej za 4 dni (jeśli chcemy jechać wcześniej trzeba zapłacić 40 – 70$…).
Etap 2: wrócić do centrum Cuzco, odstać kolejne 2h w kolejce by tym razem kupić bilet wstępu do Sanktuarium Machu Picchu za 126 soli, czyli złotych (tzn my kupiliśmy za połowę ceny dzięki naszej nowiuteńkiej legitymacji studenckiej…). Innymi słowy, stracić porządną część dnia by przyczynić się wzbogaceniu chilijsko – angielskiej firmy, właściciela Orient Express, która każdego dnia zarabia potężną sumę dolarów w Peru, lecz nie dla Peru… Kolejna, stara historia skorumpowanego polityka, który nie patrząc na interesy swego kraju, sprzedał Rail Peru obcokrajowcom. Najważniejsze są przecież dolary w kieszeni…

W chwili obecnej sytuacja dotycząca zwiedzania Machu Picchu jest nietypowa z powodu niedawnych powodzi i zniszczeń dróg dostępu (samo sanktuarium nie ucierpiało, Inkowie wiedzieli, gdzie stawiać swoje miasta…). Zagubione Miasto Inków było zamknięte przez 3 miesiące i otworzyło swe wrota 1 kwietnia. Tory kolejowe zostały częściowo popsute, alternatywne, samochodowe drogi dostępu w pewnych partiach zniszczone przez obsuwającą się ziemię. Jak na razie funkcjonuje jedynie niewielka część linii kolejowej i jedynie pociągi, które zostały z dobrej strony mogą dowozić turystów. Tym sposobem zamiast 2000 zwiedzających każdego dnia, jedynie 800 osób ma okazję zobaczyć to magiczne miejsce.

Wyruszamy więc „w podróż” tym słynnym pociągiem i spędzamy noc w hotelu w Aguas Calientes u stóp Machu Picchu. Następnego dnia o 4h30 rano, w ciemnościach, z latarką w ręce zaczynamy „wspinaczkę” (400m w górę) by dotrzeć do wejścia jako jedni z pierwszych po to, by móc się jeszcze bardziej zmęczyć wchodząc na dominujący ruiny szczyt Wayna Picchu (kolejne 300m, o średnim nachyleniu 70°, po wysokich, kamiennych stopniach z czasów Inków). Jest bardzo ciepło i wilgotno. Gdy docieramy wejście jest jeszcze zamknięte, przed nami jest już 60 osób (40 z nich wolało stać w kolejce od 4 rano by wjechać autobusem o 5h30 za 7$).
Warto było. Odkrywamy najlepiej zachowane miasto Inków w porannej mgle, co daje mu jeszcze bardziej magiczny wygląd. Krajobraz jest niesamowity. Jesteśmy na 2400 mnpm otoczeni soczyście zieloną roślinnością typu „dżungla”. Otaczają nas zaokrąglone, lecz wysokie, zielone szczyty, w dole znajduje się wąska, głęboka dolina.
Wcześnie rano, zanim zjadą się wszyscy turyści, można zobaczyć viscachas (rodzaj zająca) pomiędzy ruinami. W ciągu dnia na niezbyt uczęszczanej ścieżce przez przypadek (mieliśmy szczęście!) udało nam się zobaczyć czarnego, niewielkiego (ok 1m50) niedźwiedzia! Jest to podobno zagrożony rodzaj roślinożernego niedźwiedzia.
A ruiny? Z pewnością są imponujące i bardzo dobrze zachowane, najbardziej niesamowite i spektakularne jest ich położenie. Nie wiemy do końca jaka była ich funkcja. Znajduje się tu najwyżej położone obserwatorium astronomiczne, liczne świątynie, tarasy uprawne, obszerna część mieszkalna, punkty strażnicze. Całość zbudowana z jasnego granitu.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Na pewno warto tu przyjechać i poczuć magię miejsca. Spędziliśmy tu cały dzień od otwarcia (6rano) do zamknięcia (17) i nie udało nam się zwiedzić całych okolic miasta (można by, spiesząc się, ale to nie o to chodzi). Był to wspaniały dzień.

W drodze powrotnej do Cusco zatrzymaliśmy się na Cerro Sacro (3800 mnpm) by polecieć na paralotni i podziwiać z góry Świętą Dolinę Inków i kordylierę Andów o szczytach wysokich na ponad 6000 mnpm. To nasz pierwszy lot w Peru!

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina Inków

Na noc zatrzymujemy się w Chinchero, małym miasteczku z przepięknym kolonialnym kościółkiem (zwłaszcza jego malowanym wnętrzem, którego niestety nie można fotografować) zbudowanym na bazach konstrukcji Inków. Na placu przed kościołem znajduje się mały targ z ręcznie robionymi pamiątkami, ubraniami, itp. Kiedyś było to targowisko, na którym wymieniano się wszelkiego rodzaju produktami.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Hasta la vista Chile

marzec 25th, 2010 2 komentarze

Asfaltowe drogi są w dobrym stanie nawet na 4800 mnpm. Po kilku godzinach spędzonych na płaskowyżu pustyni Atakama, odnajdujemy znane nam już miasteczko San Pedro de Atacama, ponad 2000 metrów niżej. Najbardziej niesamowite jest to, że droga zjeżdża prawie w linii prostej, czyli stromo w dół!

Korzystając z ciepłej, letniej pogody jedziemy się kąpać w lagunie Cejar, po środku salaru Atakama. Odnalezienie jej jest łatwe: dojechać do jedynego samotnego drzewa na środku salaru i stąd ścieżka sama zaprowadzi… Woda laguny zawiera wysokie stężenie soli. Lewituje się na jej powierzchni, tak jak, wyobrażam sobie, na Morzu Martwym! Na drugim planie rysuje się majestatyczny wulkan Licancabur, u jego stóp stroma droga prowadząca na płaskowyż Atakama i „brama wjazdowa” na boliwijską pustynię Sud Lipez przywołujące miłe wspomnienia z początku podróży.

Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile

Szybciutko przemieszczamy się na wybrzeże, do Iquique, mekki paralotniarstwa południowo-amerykańskiego, gdzie już też byliśmy. Warunki do latania są nadal równie dobre, a nawet lepsze!

Pod koniec tego sezonu „Flypark” Phillip’a nie jest pusty. Odnajdujemy Alain (Szwajcar) i Alejandro (Chilijczyk), którzy tu mieszkają na stałe oraz poznamy Katryn (Austria), Stefan (Austria, również w podróży kamperem), Maartens (Belgia, Flamandczyk), Heath (USA), Jeremy (Kanada), Guillaume (Francja) i Fabi (Szwajcaria, Freiburg – niedaleko od Strasbourga!). Z całą wesołą ekipą latamy, spędzamy wspólne wieczory, jemy upolowanego na targu rybnym rekina i jedziemy pod koniec pobytu do Pisagua.

Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista Chile

Pisagua to małe miasteczko rybackie, należące do Peru przed „wojną Pacyfiku”. Później, w latach 70-tych podczas dyktatury Pinocheta zostało przekształcone w obóz koncentracyjny dla sprzeciwiających się reżimowi… Wiele ciał ludzi, którzy tajemniczo „zniknęli” zostało tu później odnalezionych. Było idealnym miejscem, gdyż położonym na odludziu (40 km przez pustynię od głównej i jedynej drogi) oraz dostępne drogą morską. Obecnie Pisagua jest znów małym spokojnym miasteczkiem z kilkoma ruinami ładnych kolonialnych budynków, dwoma lądowiskami dla helikopterów i „drewnianym” cmentarzem. Dla nas Pisagua to kolejne wspaniałe miejsce do latania, daleko od cywilizacji, nad oceanem, z wielkimi wydmami i lwami morskimi.

Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile

Zegnamy naszych nowych przyjaciół, którzy wracają do Iquique, my jedziemy dalej na północ, do Arica, gdzie spędzamy noc na plaży kitesurferow (playa corrazones), która również uczęszczana jest przez paralotniarzy, kiedy wiatr jest odpowiedni…

Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista Chile

Z Arica już tylko kilkanaście kilometrów do granicy i jesteśmy w Peru!

Brazylia : wybrzeże Atlantyku

listopad 10th, 2009 4 komentarze

Południe regionu Bahia
Pada deszcz, gdy opuszczamy Bahia!
Nasza droga prowadzi nas do Prado, małego nadmorskiego miasteczka z jak zwykle piękną plażą. Jednak powodem przyjazdu tutaj jest oddalona o 15 km piaszczysta skarpa, gdzie można latać. Niestety pogoda się psuje, wiatr wieje co raz silniej, a nad oceanem pojawiają się czarne chmury. Mamy jedynie czas na powrót do miasteczka zanim rozpęta się burza.

Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku

Następnego dnia, nadal w szarudze i przejściowym deszczu, odnajdujmy naszych znajomych Austriaków i Niemców poznanych kilka dni wcześniej, w Itaunas, które znane jest z żółwi morskich. Wieczorem wychodzą na plażę i tu śpią. Niestety jest jeszcze na nie za wcześnie, za 2 tygodnie jak mówią mieszkańcy. Przechadzamy się po wydmach i kapiemy w oceanie, ciepłym mimo braku słońca.

Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku

Jedziemy dalej, tym razem w głąb regionu Espirito Santo mając nadzieję, że tu pogoda będzie lepsza i pozwoli nam na latanie pomiędzy ciemnymi „głowami cukru” niedaleko miasta Pancas. Tutaj jednak też pada, ciemne góry „płaczą” licznymi wodospadami, a my przechadzamy się w deszczu z Flavio, lokalnym przewodnikiem poznanym przypadkowo, który ma ochotę pokazać nam swe okolice.
Pada non stop, od 40 lat nie spadło tu tyle wody! Cały region jest zalany, na drogach wielkie kałuże, z ledwością przejeżdżamy przez jedna z nich opuszczając miasto (prąd jest tak silny, ze małe samochody osobowe nawet nie próbują i zawracają), drzewa, których korzenie podmywane są przez deszcz, zwalają się ze skarp wzdłuż drogi, drogi terenowe zamieniają się w błotniste ścieżki, jednym słowem – kataklizm….

Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku

W Vitorii problem się powtarza : miasta nie są wyposażone w wystarczająco duże systemy ewakuacji wody…

Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku

Pada już od 3 dni i według prognoz powinno to potrwać jeszcze 2. Szukamy lepszej pogody bardziej na południu, w Alfredo Chaves, znanym z paralotniarstwa. Na miejscu znajdujemy kilka szkół lotów oraz monitorów, którzy są bardzo gościnni i z którymi spędzamy wieczór. My mówimy po „hiszpo-francusku”, oni odpowiadają po portugalsku, efekt jest jak najbardziej pozytywny. Następnego dnia pogoda poprawia się, po południu Julien lata (trochę kropi), a dzień później od rana, przed burzą, latamy razem.

Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku

Tego samego dnia po południu jedziemy do Castelo, w którym odbywają się mistrzostwa świata w paralotni. Miejsce jest przepiękne. Ze startowiska, na które docieramy razem z wcześniej poznanymi pilotami z Alfredo Chaves, rozciąga się cudowny widok na dolinę. Na przeciwko – pomiędzy głowami cukru znajduje się wodospad, a region pokrywają plantacje bananów i kawy. Latamy, a na horyzoncie znów widać nadciągającą burzę…

Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku

Bardzo zadowoleni z lotów, lecz lekko rozczarowani pogodą, która zmusiła nas do okrojenia programu w Espirito Santo, kontynuujemy naszą podróż na południe, w stronę plaż (spodobało nam się!) i wkraczamy w region Rio de Janeiro. Odkrywamy dwie cudowne plaże, w Buzios, usytuowanym na półwyspie oraz w Arraial do Cabo, obie z białym, trzeszczącym pod stopami piaskiem i niebiesko – lazurowym oceanem z wielkimi falami i surferami.

Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku

W Sampaio Correia, nadal niedaleko oceanu, ale również w górach, zatrzymujemy się w lokalnej szkole paralotniarstwa. W ten weekend odbywa się 3 Meeting, na który zjeżdża się ponad 100 pilotów. Pozwala nam to na poznanie wielu osób, miłe spędzenie czasu i oczywiście latanie!

Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże AtlantykuBrazylia : wybrzeże Atlantyku
Brazylia : wybrzeże Atlantyku

Z Altiplano do dżungli

wrzesień 27th, 2009 3 komentarze

Po 24 godzinach spędzonych u mechanika, nowy amortyzator jest w końcu na miejscu. W Boliwii nie ma części do Fiata, musieliśmy kupić uniwersalny amerykański amortyzator, przeksztalcić nieco u spawacza i dopiero zamontować. Wyjeżdżamy z La Paz wieczorem, zatrzymujemy się na noc 30km dalej, tuż za bramką na „autostradę” (zwykła droga tyle, że płatna i z dziurami), gdzie policjanci zapewniają nas, że jest najbezpieczniej.

Nastepnego dnia rano jedziemy w stronę Potosi, zatrzymując się najpierw w Oruro, jednym z największych miast Boliwii, nie zbyt ciekawym, nie zostajemy więc  tu długo. Jedziemy dalej i na noc zatrzymujemy się w Tarapaya (ok 25km przed Potosi). Noc jest spokojna i ciepła. Rano, po wielu dopytywaniach o drogę, znajdujemy lagune z ciepłą (35°C!) wodą. Jak tłumaczy nam pani strażnik, jest to krater nieaktywnego od dawna wulkanu wypełniony wodą. Ostrzega, że jest głęboko, nawet przy brzegu nie mamy gruntu, zagospodarowane są jedynie 3 wejścia (wyjścia) z jeziorka i że im bliżej środka laguny, tym woda gorętsza. Kąpiel jest niesamowicie przyjemna, oprócz nas jest kilku Boliwijczyków z okolicy. Jest spokojnie i milo, spędzamy tu całe przedpołudnie. I korzystając z okazji – z ciepłej wody, robimy kolejne pranie.

Potosi (3900-4100 mnpm)

Kiedyś bardzo bogate miasto. W 1650 roku, z populacją 160.000 mieszkańców, stanowiło największe miasto obu Ameryk i jedno z najważniejszych aglomeracji na świecie. Wszystko dzięki Cerro Rico (bogatej górze), w której znajduje się nadal aktywna kopalnia srebra. Świetność, która przejawia się w ogromnej ilości przepięknych kościołów (niestety są zamknięte i nie możemy wejść do środka, trzeba by poczekać do niedzieli, kiedy odbywają się msze), w dopracowanych barokowych fasadach, stanowi już niestety przeszłość. Zwiedzamy Casa de la Moneda, czyli mennicę, wybudowaną w 1527 roku. Przewodnik oprowadza nas po różnych salach, gdzie możemy podziwiać wszystkie rodzaje monet boliwijskich (i hiszpańskich z okresu konkwistadorów), sprzęty i maszyny mniej lub bardziej „nowoczesne”, różnorakie kamienie pochodzące z Cerro Rico, a także mumie hiszpańskich dzieci (pochodzących z cmentarza jednego z kościołów), zakonserwowanych w soli, które mają jeszcze miejscami skórę!

Następnego dnia rano jedziemy zwiedzać kopalnię srebra w Cerro Rico. Jak powiedziała nam przewodniczka góra ta zmalała 300m na skutek nieprzerwanej 500-letniej eksploatacji! Przeryta jest wzdłuż i wszerz, niezliczoną ilością tuneli, mniej lub bardziej wąskich. Kopalnia nadal jest aktywna i wizyta odbywa się w miejscu, gdzie pracują górnicy i nie jest typowym zwiedzaniem, lecz raczej spotkaniem z ludźmi tam pracującymi w nieludzkich warunkach. Jeśli chodzi o względy bezpieczeństwa… wątpliwe. Zaczynamy od demonstracji wybuchu dynamitu! (na szczęście na zewnątrz!) W Potosi dynamit jest legalny, każdy może go kupić, nawet dziecko. Później kierujemy się ku jednemu z wejść do kopalni. Przeciskamy się przez niskie, wąskie tunele, na szczęście mamy kaski, lampy, żółte uniformy i kalosze. Na początku jest zimno, potem, im bardziej wgłąb, gorąco (ok 30°C). Idziemy wzdłuż torów, po których górnicy (często dzieci!, 13-14 lat!) pchają ciężkie wagony z minerałami, od czasu do czasu musimy szybko usuwać się z drogi (po bokach nie ma dużo miejsca), żeby uniknąć zmiażdżenia przez ciężki, rozpędzony wagon. Górnicy pracują tu na własną rękę. To, co wydobedą, potem sprzedają prywatnym przedsiębiorcom, którzy dobrze zarabiają w przeciwieństwie do górników… Podobno zdarza się, że pracuja 24h bez przerwy… Sprzęt i warunki pracy nie zmieniły się od epoki konkwistadorów (jedyną nowością jest dynamit). Opowiadając nam o tym wszystkim, nasza przewodniczka, wcześniej bardzo wesoła i pełna życia, ma łzy w oczach. Zna wielu z nich z imienia. Tuż przed kopalnią znajduje się małe „górnicze” targowisko, gdzie kupiliśmy napoje, kokę i papierosy z koki, które po kolei rozdajemy napotkanym górnikom. Koka ma właściwości znieczulające. Kiedy się ją żuje lekko drętwieje szczęka (jak po znieczuleniu u dentysty), następnie usypia się żołądek. Dzięki niej nie odczuwa się zmęczenia, głodu, ani pragnienia.

We wnętrzu góry jest wiele figur „boga” kopalni – El Tio – któremu górnicy składają ofiary (liście koki, papierosy, alkohol 95%, który sami też piją!), żeby nad nimi czuwał i pomógł znaleźć dużo srebra. Nazwa El Tio pochodzi od Hiszpan. To oni wymyślili tego boga (jako, że w andyjskich wierzeniach jest wielu bogów, pomyśleli, iż należy też wymyślić takiego, który odpowiadać będzie za kopalnie). W języku quechua litera D nie istnieje i tak z El Dio (bóg) powstał El Tio (wujek).

Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli

Sucre (2750 mnpm)

Zwane białym miastem przez swoją czystość (rzeczywiscie to najczystsze z boliwijskich miast i z koszami na śmieci!) oraz przez coroczne odmalowywanie ścian budynków na biało. Urocze, ale bardzo turystyczne. Niedaleko Sucre znajduje się Tarabuco, gdzie co niedzielę odbywa się targ lokalnego artyzanatu głównie ręcznie robionych materiałów. Podobno jest to lokalna tradycja, ale wydaje się jakby targowisko organizowane było pod licznych turystów… Zjeżdżając z drogi do Tarabuco w polną ścieżkę dojeżdżamy do wzniesienia Kha Kha zamieszkanego przez kondory.

Kilka kilometrów od Sucre znajduje się Cal Orck’o – ściana 5OOm wysoka i 1500m długa, na której odnajdujemy ok 5000 śladów 150 różnych gatunków dinozaurów! Kiedyś było tu jezioro, nad które regularnie chodziły dinozaury, a prawie pionowa ściana była wtedy pozioma. Widzimy na przykład krzyżujące się ślady mięsożernego dinozaura z roślinożernym, po tym spotkaniu ślady mięsożernego kontynuują, roślinożernego znikają…

Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli

Cochabamba (2500 mnpm)

W drodze do Cochabamba, w czasie przydrożnego biwaku rozpętuje się w oddali burza. Nic nie słyszymy, widzimy jedynie pioruny i błyskawice w oddali. Burza zbliża się w naszym kierunku, jednak nie dociera, nawet deszcz nie pada. Niesamowity spektakl trwa całą noc.

Cochabamba z około 750 000 mieszkańców jest trzecim co do wielkości miastem Boliwii. Miasto jest przyjemne, z dużą ilością zieleni i wielkim targowiskiem (La Cancha) zajmującym kilkadziesiąt ulic. Jest to również najlepsze miejsce w Boliwii do latania na paralotni. Wieczorem w dniu naszego przyjazdu Christian (www.parapente-bolivia.com) oprowadza nas po licznych barach centrum. Następnego dnia rano (po południu wiatr jest zbyt silny) jedziemy razem latać (tzn Julien i Christian latają, warunki nie są odpowiednie na tandem). Po południu jedziemy więc do mechanika (tym razem jedynie wymiana oleju), następnie do „ferrateria” (z różnorodnymi metalicznymi częściami), żeby „udoskonalić” samochód (tylne drzwi pod wpływem ciężaru rowerów i przez wyboiste drogi trochę się zdeformowały). Hugo, właściciel sklepu, jest bardzo miły i pomaga nam wprowadzić modyfikacje. Kończy się na wspólnym wieczorze z  całą jego rodziną i noclegu w ich domu!

Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli

Villa Tunari (290 mnpm!)

W drodze do Santa Cruz, na wschodzie Boliwii, po wdrapaniu się na przełęcz na 3400 mnpm zaczyna się niekończący się zjazd w amazońską część kraju. Pierwsze ważniejsze miasto strefy podrównikowej nazywa się Villa Tunari i znane jest głownie z tropikalnych upałów, a także z upraw koki i przemytników narkotyków. Zatrzymujemy się poza miastem, w El Puente, niedaleko małego „górskiego” strumienia z licznymi „pozas”, czyli wyrzeźbionymi przez spływającą z gór wodę „studzienkami”, przeznaczonymi do kąpieli! Mogłoby to być jedno z piękniejszych miejsc na wypoczynek gdyby nie mini muszki i komary, które gryzą okrutnie! Niedaleko El Puente znajduje się także Parque Machia, park-schronisko dla maltretowanych lub okaleczonych zwierząt. Są tam różne gatunki małp (które wskakują na plecy, kradną kapelusze, obszukują kieszenie, itp), różnorodne papugi, tukany, a także pumy i tygrysy! (tych dwóch ostatnich nie widzieliśmy…)

Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli

La Paz i okolice

wrzesień 15th, 2009 3 komentarze

La Paz

Malowniczo położona w kotlinie na 3600 mnpm stolica Boliwii, otoczona wysokimi andyjskimi szczytami. Przyjeżdżamy od strony El Alto, biedniejszej dzielnicy La Paz położonej powyżej, na ok 4100 mnpm. Na ulicy pełno minibusów, które nawołują potencjalnych klientów (dwa prawe pasy służą praktycznie tylko minibusom do zatrzymywania się i zbierania pasażerów), zgiełk i hałas, najważniejszą częścią samochodu jest klakson. Czerwone światło na skrzyżowaniach służy chyba jedynie do dekoracji. Wzdłuz ulicy – targowisko, można tu znaleźć wszystko. Kiedy w końcu udaje nam się przejechać przez El Alto, ukazuje nam się w dole La Paz. Niesamowite miasto. Zakochujemy się w nim od pierwszego wejrzenia. Zdecydowanie najładniejsze z dotychczas przez nas widzianych.
Na noc zatrzymujemy sie w hotelu Oberland w położonej poniżej dzielnicy Mallasa, jedynym który przyjmuje camping cary i gdzie zjeżdżają się wszyscy podróżnicy. I rzeczywiscie jest tam 5 innych samochodów (1 z Francji, 1 z Danii i 3 z Niemiec), miło jest się spotkać i powymieniać doświadczeniami. My mamy ich najmniej, pozostali podróżują od co najmniej roku. Zostajemy tu 5 nocy. Do centrum jeździmy minibusami, jest ich mnóstwo, nie ma przystanków, zatrzymuje się je machnięciem ręką. Miasto można porównać do jednego wielkiego targowiska. Wszystko kupuje się tu na ulicy. W jednej dzielnicy warzywa i owoce, w innej ubrania, w jeszcze innej części do samochodów, itd.  Wszędzie można tez kupić soki ze świeżych owoców, robione na zamówienie (normalna szklanka z dolewką od 1Bs = 10 cts€ – ElAlto, do 2Bs – La Paz, lub litrowy kufel za 8Bs!) oraz zjeść dwudaniowy obiad z deserem za ok 10-15 Bs. Zycie wydaje się tu tanie. Jak w każdej stolicy jest tu wiele ładnych kościołów i muzeów, między innymi muzeum koki. Herbata z koki leczy podobno wszystko, bóle głowy, żołądka, niestrawności… Nie wiem czy to dzięki niej, ale rzeczywiście nie mamy problemu z wysokością i brakiem tlenu.

W La Paz również się lata, czego Julien doświadcza dzięki paralotniarzom stolicy, Miguel i Marco, z którymi sympatyzujemy.
W sobotę 5 wrzesnia jedziemy dalej, na zachód od La Paz do Tiwanaku.

La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice

Tiwanaku

Trochę dlugi artykuł dotyczący historii, można ominąć ;o).

Kiedy Europejczyk myśli o historii Ameryki Południowej, wyróżnia 2 okresy : panowanie Inków i przybycie Hiszpan wraz z Kolumbem.
W rzeczywistości historia jest o wiele bogatsza i odkryć ją możemy w Tiwanaku niedaleko jeziora Titicaca.

Ludzie pojawili się ok 8000-7000 p.n.e. w boliwijskim krajobrazie (składającym sie z 3 kluczowych elementow: Andy, Płaskowyż Altiplano i jezioro Titicaca). Pierwszymi cywilizacjami, o których mówimy są Wankarani (4000 p.n.e.) i Chiripa (1000 p.n.e.). Osiedliły się tutaj udomowiając lamę i uprawiając quinoa (komosę ryżową).
Cywilizacja Tiwanaku pojawiła się również około 1000 p.n.e. na południu jeziora Titicaca. Rozwijała się bardzo szybko dzięki rolniczym technologiom. Zagospodarowywali pola w sposób warstwowy (różne rodzaje ziemi mniej lub bardziej szczelne), które użyźniali nawozem naturalnym (odchodami kaczek, algami, resztkami ryb). W bardzo krótkim czasie objęli południowe tereny And Środkowych (Boliwia, południe Peru, północ Argentyny i połowę Chile). Ilość żywności jaką produkowali pozwalała na jej wymianę z sąsiadujacymi ludami. Budowali brukowane drogi w całym cesarstwie, po których karawany lam transportowały różnorakie produkty. Konstruowali świątynie i piramidy, niektóre o długości boku podstawy ponad 200 m i wysokości ok 15-20 m. Niektóre bloki kamienia ważyły ponad 160 ton… Nadal nie wiadomo jak im sie to udawało jedynie przy pomocy lam!
Jedną z cech charakterystycznych ludu Tiwanaku był ich wygląd. Głowy dzieci do lat 5 ściśnięte były pomiędzy dwoma deskami, aby czaszka przybrała podłużną forme… Praktykowali również obrządki z ofiarami z ludzi.
Nie wiadomo dokładnie dlaczego około 1200 r.n.e. cywilizacja Tiwanaku zniknęła. Jedna z teorii mówi, iż powodem był długotrwały (10 lat lub dłużej) kataklizm klimatologiczny.
Tiwanaku panowali najdłużej ze wszystkich cywilizacji andyjskich. Wiele małych królestw zastąpiło Tiwanaku. Jako że ciągle walczyli między sobą, Inkowie przybyli z Peru, bez większych trudności podbijali ich od 1430. W okresie krótszym niz 100 lat Inkowie opanowali więcej ziem niz Tiwanaku. Inkowie dużo czerpali z kultury i osiągnięć Tiwanaku, np przywracając handel, wykorzystując na nowo brukowane drogi łączące Kolumbie z Chile. Cywilizacja ta nie trwała długo, jej upadek zaczął się wraz z przybyciem Hiszpan na jedną z wysp karaibskich. Pierwszy poważny podbój cesarstwa Inków przez Pizarro miał miejsce w 1530 roku. Nowe choroby, kradzieże i dewastacje zniszczyły dużą część cesarstwa Inków oraz pozostałości po Tiwanaku. W 1890 angielskie przedsiębiorstwo zatrudnione przez Boliwię w celu budowy linii kolejowej pomiędzy La Paz i Peru, bez wahania burzy przy pomocy dynamitu świątynie Tiwanaku i „odzyskany” w ten sposob kamień wykorzystuje do konstrukcji torów…
Potomkami Tiwanaku są boliwijscy indianie Aymara, w połowie „nawróceni” na katolicyzm przez hiszpańskich konkistadorów…

Prekolombijscy bogowie:
najwyższym byl Viracocha, który wynurzył się w całkowitej ciemności z jeziora Titicaca by stworzyć świat. Następnym był Willca lub Inti (słońce), który dał ziemi życie. Inni ważni bogowie to:

– Pachamama (matka ziemia) nadal bardzo obecna w andyjskich wierzeniach.
– Llapa (grom)
– Paxsi (księżyc)
– Kota Mama (matka woda)
Szczyty górskie także uznawane były za święte.

Boskość występuje w trylogii kosmicznej: Alaxa Pacha (świat niższy), Aka Pacha (swiat, w ktorym zyjemy) i Manka Pacha (świat wyższy). Prekolumbijskie cywilizacje wierzyły w doktrynę 3 czasów, w których świat ma swój początek, środek i koniec.
Według legendy, Viracocha stworzył niebo, ziemię, jej mieszkańców oraz gwiazdy (ze świętego kamienia z jeziora Titicaca, najbardziej poważanego z miejsc kultu Inka znajdującym się na Wyspie Słońca – Isla del Sol – na Titicaca).

Informacje te pochodzą z książki „An insider’s guide to Bolivia”, rozdział 3 „Bolivia’s cultural Past” autorstwa Petera McFarren.

La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice

Jezioro Titicaca (w języku quechua oznacza kolor pumy), 3812 mnpm, 6900 km².

W tym górzystym kraju nie ma wiele dróg, żeby więc dostać się do Copacabana nad jeziorem Titicaca musimy albo przekroczyć dwukrotnie granicę z Peru, albo wrócić do Rio Seco pod La Paz. Zostajemy w Boliwii. Droga jest bardzo malownicza, jezioro ogromne. Miejscami nie widać drugiego brzegu. W Taquina droga urywa się, musimy przepłynąć barką, aby dostać się na drugi brzeg jeziora, na którym znajduje sie Copacabana. Jest niedziela, informacja turystyczna zamknięta jest do wtorku, kierujemy się więc  na plażę w celu znalezienia jakiegoś spokojnego miejsca na biwak. Spotykamy tam francuską rodzinę (http://maricolatour.canalblog.com/), z którą mamy mailowy kontakt, ponieważ Nicolas także ma ze sobą paralotnię. Spędzamy razem wieczór, a następnego dnia, Julien i Nicolas latają.

We wtorek płyniemy na „sławną” wyspę Isla del Sol. Przemierzamy ją z północy na południe, wycieczka jest bardzo sympatyczna, z pięknymi widokami, jednak jesli chodzi o ruiny, które można tu zobaczyć, nie warta zwiedzania. Poza tym bardzo turystyczna i mieszkańcy bardzo z tego korzystają – na szlaku co najmniej 5 razy spotykaliśmy pseudo strażników, którzy za każdym razem chcieli od nas 10 Bs za przejście! Udawalismy, że nie rozumiemy i szlismy dalej. Nikt nas nie gonił…

La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okolice

Następnego dnia rano wyruszamy w podróż powrotną do La Paz, zbaczając w strone miasta Sorata położonego w malowniczej, zielonej dolinie, zwanej ogrodami Edenu. Zatrzymujemy się na centralnym placu i znów spotykamy rodzine maricola. Owszem jest u bardzo ladnie, ale jak na nasz gust trochę przereklamowane. W okolicach Soraty jest wiele możliwych kilkudniowych treków, nie decydujemy sie na żaden z nich, ponieważ nie jestesmy jeszcze w najlepszej formie po naszych kulinarnych doświadczeniach w La Paz.

La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okolice

Las Yungas

Wracamy do La Paz (jedynie przejazdem), tym razem, aby pojechać na północny wschód do subtropikalnego regionu Las Yungas. Wolno wspinamy się na przełęcz La Cumbre (4600 mnpm) stanowiącą bramę wjazdową do Las Yungas. To tutaj znajduje się „droga smierci” (jest tak wąska, że 2 samochody nie mogą się minąć, podobno czasem trzeba się cofać kilka km, żeby znaleźć zatoczkę…), na szczęście istnieje już nowa, asfaltowa droga do Coroico, a drogą śmierci zjeżdżają rowerami turyści. My wybieramy jeszcze inną polną drogę, ponieważ jedziemy do Irupana przez Chulumani (południowe Yungas), gdzie też można latać. Pomimo nisko wiszących nad nami chmur, droga jest bardzo ładna, z niesamowicie gęstą roślinnością. Odległości są tu niewielkie, ale ze średnią prędkością 20 km/h wydają się ogromne.
Irupana to niewielka, spokojna mieścina. Jesteśmy jedynymi turystami, ludzie są bardzo mili i mają ochotę nas poznać. Ciekawi ich też camping car, niektórzy po raz pierwszy raz w życiu widzą cos takiego! Pytamy, gdzie możemy zatrzymać się na noc, proponują nam podwórze kościoła adwentystów. Parkujemy więc tam i wieczorem idziemy na ich „mszę”, która bardziej przypomina katechezę. Wszyscy chcą nas poznać.

W Irupana mieszka też jeden paralotniarz, Angel. On również jest bardzo miły i pomocny, proponuje nam, że następnego dnia rano (sobota) pojedziemy razem latać. Przyjeżdża po nas ze swoim synem, lecimy we dwójkę, miejsce jest magiczne. Później Julien leci z córką Angelo i jej mężem. Przy lądowaniu wszyscy klaszczą, a dzieci i psy zbiegają się. Po południu nasi nowi znajomi zabierają nas nad rzekę by sie wykąpać, jednak woda jest jak dla mnie za zimna. Tak na prawdę rzeka ta służy do: chrzszczenia (gdy przyjeżdżamy odbywa sie akurat ceremonia chrztu), to to samo miejsce, w którym można się kąpać. Następnie ludzie się w niej myją, niżej robią pranie, a na końcu myją samochody. Rzeka ta znajduje sie na drodze pomiędzy Irupana i Chicaloma, wioską, w której mieszkają afro-boliwijczycy! Podobno wiele jest takich wiosek w Las Yungas, w których mieszkaja Murzyni, potomkowie niewolników Hiszpan. Wieczorem Angel oprowadza nas po Irupanie, w całym miasteczku pachnie koką, to główna uprawa w Yungas. Poza koką są tu też głównie banany, pomarańcza i inne owoce i warzywa. Następnego dnia rano Julien i Angel latają, później wyruszamy w drogę powrotną do La Paz przez Coroico (północne Yungas). Jedziemy przez Chicaloma, w rzece ja robię pranie, a Julien myje samochód. Drogi są tu bardzo wąskie i przy mijance z autobusem, nasze przednie koło ześlizguje się w błotnistą i dość głęboką kałużę. Na tyle głęboką, że nie możemy ruszyć dalej. Na szczęście miejscowi zatrzymują się, 3 samochody, każdy ma inny pomysł na wyciągnięcie samochodu (podkładanie kamieni, ciągnięcie lub pchanie ludzkimi siłami), kończy się na wyciągnięciu przez ciężarówkę. Nastepnego dnia rano – powtórka z rozrywki, znów zakopujemy sie w błotnistej kałuży (która tym razem zajmowała całą drogę) – nasz samochód jest zbyt nisko zawieszony. Na szczęście udaje nam się podłożyć kamienie i wyjechać o własnych siłach. Po około 30km suchej, polnej drogi byliśmy nareszcie na asfaltowej prowadzącej do La Paz, gdzie musimy spędzić noc, u mechanika, ponieważ jeden z amortyzatorów się popsuł…

La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okolice

Iquique, Arica i park Lauca

wrzesień 3rd, 2009 9 komentarzy

Iquique
Raj dla paralotniarzy. Jest ciepło, świeci słońce. Miasto znajduje się pomiędzy oceanem a wielkimi wydmami i wzgórzami, idealnymi dla paralotni… Zatrzymujemy się tu na 5 dni u Philipa (altazor.cl). Schemat jest prosty : rano latamy z Alto Hospicio, miasteczka położonego na wzgórzu nad Iquique (dostępnego autobusem miejskim, 950 pesos czyli ok 1€20), po południu w Paolo Buque, na gigantycznej wydmie, 10km na południe od Iquique.
Samo miasto jest bardzo przyjemne, spokojne z piaszczystą plażą o wielkich falach (raj dla surferow). Nie do pominięcia: lwy morskie wylegujące się i kłócące miedzy sobą w porcie Iquique.

Iquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park Lauca
Iquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park Lauca
Iquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park Lauca
Iquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park Lauca

Jedziemy dalej na północ do Arica, zjeżdżając z trasy w kierunku Pica, pustynnego oasis (z zielenią, drzewami owocowymi, kwiatami!!!), gdzie spędzamy noc.
Arica (200.000 mieszkańców, jedno z największych i najbardziej na północy miast Chile) cieszy się równie łagodnym klimatem co Iquique. Noc spędzamy na plaży w towarzystwie niemieckiej pary również podróżującej. W Arica można także latać!

Iquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park Lauca
Iquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park Lauca

Z Arica jedziemy w stronę granicy boliwijskiej, przejeżdżając przez fantastyczny park Lauca. Położony jest na wysokości pomiędzy 3500 i 6000 mnpm! Widoki są niesamowite, to chyba najładniejsze (i mało trystyczne), jak dotąd miejsce! Zatrzymujemy się na noc na głównym placu pięknie położonego miasteczka Putre (3500 mnpm), o bardzo otwartych i gościnnych mieszkańcach. Bardzo nam się tu podoba, jednak następnego dnia, po zdemontowaniu filtra powietrza przy motorze, ruszamy dalej, powoli wspinając się asfaltową drogą na 4600m… Po drodze mijamy wiele wigoń, zatrzymujemy się na szybką kąpiel w termach w Las Cuevas (jedyne 31°C na 4310 mnpm), a także zjeżdżamy do 5-cio!!! rodzinnej wioski Parinacota (4450 mnpm).
Następnie docieramy nad najwyżej położone (według chilijskich przewodników) jezioro na świecie – Lago Chungara (4500 mnpm), w którym odbijają się dwa bliźniacze wulkany – Pomerape 6282 i Parinacota 6342 mnpm). Jest przepięknie. W pobliżu wikunie i różowe flaminigi. Zjeżdżamy z drogi nad samo jezioro i niestety nie możemy wrócić… Jest zbyt stromo, motor naszego samochodu – zbyt słaby. Na szczęście udaje nam się zatrzymać ciężarówkę, która wyciąga nas z ostatnich 5 metrów ziemistej drogi…

Iquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park Lauca
Iquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park Lauca
Iquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park LaucaIquique, Arica i park Lauca

Kilka kilometrów dalej (nadal nad jeziorem Chungara) znajduje się granica chilijska, kilkanaście za nią – granica boliwijska…

(Français) quelques liens parapente en Amérique Latine

czerwiec 24th, 2009 1 komentarz

Przepraszamy, ten wpis jest dostępny tylko w języku Francuski.