Archiwum

Archiwum dla ‘Bolivie’ Kategoria

Santa Cruz

październik 11th, 2009 3 komentarze
Santa Cruz, największe miasto Boliwii, nadal się rozrastające. Łatwiej się tu żyje, jest ciepło, klimat sprzyja rolnictwu i uprawie koki i w konsekwencji produkcji kokainy, która jest tu bardzo tania. Podobno 1 kilogram kokainy kosztuje 1000 dolarów. Mimo iż jest to metropolia ludzie nie są zabiegani, a centrum przypomina raczej male miasto. Gdy przyjeżdżamy jest gorąco i wieje silny wiatr, który przynosi nam deszcz w nocy i zachmurzone niebo dnia następnego. Na szczęście! Robi się chłodniej (o ok 15°C!) i wreszcie można oddychać! Jedziemy do oddalonego o 100 km na zachód Samaipata (1970 mnpm), gdzie znajduje się twierdza „El Fuerte” najpierw ludów Tiwanaku, potem przyswojona przez Inków. Jest to wielki kamień (skała) z wyrzezbionymi kilkoma świątyniami oraz geometrycznymi i zoomorficznymi figurami. Poniżej, na polanie, umieszczone były zabudowania mieszkalne. W swoim czasie miejsce to stanowiło granicę pomiędzy plaskowyzem Altiplano a tropikalnymi regionami Boliwii. Kiedy przyjeżdżamy tu w poniedziałek po południu mgła jest tak gęsta, ze praktycznie nic nie widzimy. Tak na prawdę nie wiemy dokładnie, gdzie jesteśmy! Wracamy więc następnego dnia rano, mgła nadal wisi nad El Fuerte, lecz tym razem szczęście nam dopisuje, chmura odsuwa sie na bok i możemy podziwiać w całości ten niezwykły „kamień”.  Wieczorem wracamy do Santa Cruz by spotkać się z Sergio, kolejnym boliwijskim paralotniarzem, z którym niestety, z powodu pogody, Julien nie moze latać.
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta Cruz
Wyruszamy dalej w stronę misji jezuickich. Jest ich kilka w regionie Santa Cruz, 5 z nich zostało wpisanych do rejestru zabytków UNESCO. Jest to też region zamieszkany przez rożne grupy etniczne: Indian, którzy są tu od zawsze, potomków Hiszpan, japońskich rolników przybyłych w latach 50-tych w ramach rządowego programu zasiedlania tych niezamieszkałych terenów, kiedy to Okinawa kontrolowana byla przez USA (stad nazwy wiosek: Okinawa 1, Okinawa 2, Okinawa 3) oraz Menonitów (mniej radykalnych „kuzynów” Amiszow). Ci ostatni to w większości blondyni o niebieskich oczach, białej skórze, wszyscy ubrani tak samo – kobiety w ciemne, długie suknie z chustą na głowie, mężczyźni w jasne koszule, ciemne ogrodniczki lub spodnie na szelkach i słomkowe kapelusze. Ci najbardziej radykalni nie używają sprzętów elektronicznych, jeżdżą bryczkami zaprzężonymi w konie i uprawiają ziemie tradycyjnymi metodami. Większość jednak posiada traktory, pralki, a nawet telewizory! Wierzą, ze czas jaki człowiek spędza na ziemi jest krótkim przejściem i nie należy sprawiać sobie przyjemności w tym życiu. Im bardziej człowiek się umartwia, tym większą ma szanse na zbawienie… Nigdy też nie mówią, że na przyklad posiłek jest dobry, ponieważ nie należy gloryfikowac kucharza. Miedzy sobą rozmawiają w niemieckiej gwarze (która niedużo ma wspólnego z niemieckim), mężczyźni uczeni są też hiszpańskiego w celach handlowych. Kobiety nie maja prawa do nauki języka kraju, w którym żyją. W szkole uczą się jedynie niemieckiej gwary, podstaw matematyki i rolnictwa, nie znają geografii, ani nawet historii Menonitów! Nie mieszają się także z innymi, w efekcie małżeństwa odbywają się często pomiędzy kuzynami, co niestety widać. Wielu z nich ma problemy ze wzrokiem, a także problemy mentalne. Mieliśmy okazję porozmawiać z kilkoma z nich (z mężczyznami, kobiety opuszczają szybko wzrok) w San Jose, gdzie przyjeżdżają co poniedziałek sprzedawać produkty rolne, które niestety nie są bio. Używają pestycydów i sztucznych nawozów, kurczaki karmione są hormonami, nie w celu bogacenia się dzięki wiekszej produkcji, lecz po prostu z braku wiedzy o skutkach ubocznych. Historia menonitów rozciąga się na przestrzeni 5 wieków, 11 krajów, 3 kontynentów. Wywodzą się z protestanckiego nurtu powstałego w Szwajcarii ok 1520 roku, gdzie znanni byli jako anabaptysci. Migrują do Holandii, gdzie ich „duchowe guru”, Menno Simons, nadaje im nazwę, której używają do dzisiaj. Następnie przenoszą sie do Polski, później w 1780 roku do Rosji by uniknąć obowiązkowej służby wojskowej, w końcu na Ukrainę, gdzie otrzymują ziemie pod uprawę. Prześladowania jednak kontynuują ze względu na wielodzietne rodziny (które, by wszystkich wyżywić, potrzebują co raz to więcej ziem), odmowę używania innego języka, służby wojskowej oraz szkolnictwa. Wyjeżdżają wiec do Kanady, pozniej Meksyku, Belize, Argentyny, Paragwaju i Boliwii, gdzie jak narazie mogą żyć zgodnie ze swoimi upodobaniami i przekonaniami.
Misje Jezuickie.
Misje Jezuickie w Boliwii zostały całkowicie odrestaurowane lub tez w całości odbudowane, jak w San Ignacio. Każda wygląda mniej więcej tak samo : przy dużym centralnym placu znajduje się murowany kościół z drewnianymi, pięknie rzezbionymi elementami, drewnianymi kolumnami w fasadzie, dwupołaciowym spadzistym dachem, z jednej (a czasem z dwóch) strony patio, dalej budynki parafialne. Jedynie kościół w San Jose jest inny, w całości murowany. Ewangelizacja dokonana przez Jezuitów odbywała się w poszanowaniu zastanej religii. Nie negowali jej, wręcz przeciwnie, szukali podobieństw. Ludzie przychodzili tu z własnej woli (głównie ponieważ w ten sposób mogli ukryć się przed Brazylijczykami, którzy porywali ich i brali w niewolę). Jedziemy więc misyjnym szlakiem zaczynając od San Javier, przez Concepcion, San Ignacio, San Miguel, San Rafael do San Jose. Ponad 300 km polnej drogi, w kurzu i upale. To zupełnie inna Boliwia, równie piękna. W San Jose mamy przymusowy 3-dniowy postój. Julien łapie jakiś straszny żołądkowy wirus. W dodatku jest niemiłosiernie goraco. Okazuje się, ze nie jestesmy tu sami, para Duńczyków, których poznaliśmy w La Paz tez tu przyjechała w sobotę i zostaje do wtorku (ze wzgledu na menonitów). Poznajemy tez Jerome i Sophie, francuska parę, która po 3-letniej podróży dwoma skuterami dookoła świata, niedawno (w maju br) osiedlila sie tutaj, w San Jose. Chcą zająć się turystyka i budują hotel. Zapraszają nas do siebie na trzecie urodziny ich córki Soane. Są niesamowicie mili i otwarci, spędzamy razem także cały poniedziałek, Sophie oprowadza nas po południu po misji.
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa Cruz
We wtorek wyruszamy dalej w stronę Brazylii (jesteśmy jakies 400km od granicy). Po drodze zwiedzamy sanktuarium w Chochis malowniczo położone u stop wielkiego monolitu, który w niecałą godzinę można obejść pieszo – bardzo przyjemny spacer. Samo sanktuarium jest niesamowite, z pięknymi drewnianymi rzeźbieniami, prawdziwa perełka.
Na noc jedziemy do Santiago de Chuiquitos, ostatniej z misji na naszej drodze. Jest to bardzo male i spokojne miasteczko, gdzie odnajdujemy Jannie i Larsa, naszych znajomych Duńczyków. Sympatyzujemy z pastorem kościoła baptystów, który pokazuje nam swoja świątynie i proponuje prysznic. Cała noc pada deszcz, wreszcie robi się chłodniej! Rano chmury zakrywaja upalne slonce. Idziemy na 4-godzinna wycieczke do „Mirador”, z ktorego rozciaga sie przepiekny widok z jednej strony na miasteczko zatopione w hektarach lasow, z drugiej na doline Tucabaca porosnieta gesta dzungla.
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta Cruz
Na noc jedziemy do Aguas Calientes, nad ciepla rzeke, ktora ma podobno wlasciwosci lecznicze. Okazuje sie, ze Menonici przyjezdzaja tu na wakacje na camping, kapiemy sie wiec z nimi (ja jako jedyna kobieta w stroju kapielowym, pozostale w sukniach) i rozmawiamy, bardzo ich ciekawimy. Sa mili i otwarci (mezczyzni, kobiety sa o wiele bardziej surowe i powazne, rzadko sie smieja). Rzeka jest bardzo plytka, po kostki, czasem do pol lydki i bardzo ciepla. W kilku miejscach znajduja sie zrodla tej cieplej wody w postaci piaszczystych „dolow”. Na powierzchni widac jedynie wielkie blotniste bable, ale gdy sie na nie wchodzi, czlowiek zapada sie po pas! Smieszne uczucie. Trudno utrzymac rownowade, bo ta woda z piaskiem wypycha na powierzchnie!
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
To juz niestety ostatnie chwile w Boliwii. Smutno nam, ze opuszczmy ten fantastyczny i przepiekny kraj. W czwartek 8 pazdziernika spimy na granicy boliwijsko-brazylijskiej (urzad celny w Brazylii jest juz zamkniety i musimy poczekac do rana).

Z Altiplano do dżungli

wrzesień 27th, 2009 3 komentarze

Po 24 godzinach spędzonych u mechanika, nowy amortyzator jest w końcu na miejscu. W Boliwii nie ma części do Fiata, musieliśmy kupić uniwersalny amerykański amortyzator, przeksztalcić nieco u spawacza i dopiero zamontować. Wyjeżdżamy z La Paz wieczorem, zatrzymujemy się na noc 30km dalej, tuż za bramką na „autostradę” (zwykła droga tyle, że płatna i z dziurami), gdzie policjanci zapewniają nas, że jest najbezpieczniej.

Nastepnego dnia rano jedziemy w stronę Potosi, zatrzymując się najpierw w Oruro, jednym z największych miast Boliwii, nie zbyt ciekawym, nie zostajemy więc  tu długo. Jedziemy dalej i na noc zatrzymujemy się w Tarapaya (ok 25km przed Potosi). Noc jest spokojna i ciepła. Rano, po wielu dopytywaniach o drogę, znajdujemy lagune z ciepłą (35°C!) wodą. Jak tłumaczy nam pani strażnik, jest to krater nieaktywnego od dawna wulkanu wypełniony wodą. Ostrzega, że jest głęboko, nawet przy brzegu nie mamy gruntu, zagospodarowane są jedynie 3 wejścia (wyjścia) z jeziorka i że im bliżej środka laguny, tym woda gorętsza. Kąpiel jest niesamowicie przyjemna, oprócz nas jest kilku Boliwijczyków z okolicy. Jest spokojnie i milo, spędzamy tu całe przedpołudnie. I korzystając z okazji – z ciepłej wody, robimy kolejne pranie.

Potosi (3900-4100 mnpm)

Kiedyś bardzo bogate miasto. W 1650 roku, z populacją 160.000 mieszkańców, stanowiło największe miasto obu Ameryk i jedno z najważniejszych aglomeracji na świecie. Wszystko dzięki Cerro Rico (bogatej górze), w której znajduje się nadal aktywna kopalnia srebra. Świetność, która przejawia się w ogromnej ilości przepięknych kościołów (niestety są zamknięte i nie możemy wejść do środka, trzeba by poczekać do niedzieli, kiedy odbywają się msze), w dopracowanych barokowych fasadach, stanowi już niestety przeszłość. Zwiedzamy Casa de la Moneda, czyli mennicę, wybudowaną w 1527 roku. Przewodnik oprowadza nas po różnych salach, gdzie możemy podziwiać wszystkie rodzaje monet boliwijskich (i hiszpańskich z okresu konkwistadorów), sprzęty i maszyny mniej lub bardziej „nowoczesne”, różnorakie kamienie pochodzące z Cerro Rico, a także mumie hiszpańskich dzieci (pochodzących z cmentarza jednego z kościołów), zakonserwowanych w soli, które mają jeszcze miejscami skórę!

Następnego dnia rano jedziemy zwiedzać kopalnię srebra w Cerro Rico. Jak powiedziała nam przewodniczka góra ta zmalała 300m na skutek nieprzerwanej 500-letniej eksploatacji! Przeryta jest wzdłuż i wszerz, niezliczoną ilością tuneli, mniej lub bardziej wąskich. Kopalnia nadal jest aktywna i wizyta odbywa się w miejscu, gdzie pracują górnicy i nie jest typowym zwiedzaniem, lecz raczej spotkaniem z ludźmi tam pracującymi w nieludzkich warunkach. Jeśli chodzi o względy bezpieczeństwa… wątpliwe. Zaczynamy od demonstracji wybuchu dynamitu! (na szczęście na zewnątrz!) W Potosi dynamit jest legalny, każdy może go kupić, nawet dziecko. Później kierujemy się ku jednemu z wejść do kopalni. Przeciskamy się przez niskie, wąskie tunele, na szczęście mamy kaski, lampy, żółte uniformy i kalosze. Na początku jest zimno, potem, im bardziej wgłąb, gorąco (ok 30°C). Idziemy wzdłuż torów, po których górnicy (często dzieci!, 13-14 lat!) pchają ciężkie wagony z minerałami, od czasu do czasu musimy szybko usuwać się z drogi (po bokach nie ma dużo miejsca), żeby uniknąć zmiażdżenia przez ciężki, rozpędzony wagon. Górnicy pracują tu na własną rękę. To, co wydobedą, potem sprzedają prywatnym przedsiębiorcom, którzy dobrze zarabiają w przeciwieństwie do górników… Podobno zdarza się, że pracuja 24h bez przerwy… Sprzęt i warunki pracy nie zmieniły się od epoki konkwistadorów (jedyną nowością jest dynamit). Opowiadając nam o tym wszystkim, nasza przewodniczka, wcześniej bardzo wesoła i pełna życia, ma łzy w oczach. Zna wielu z nich z imienia. Tuż przed kopalnią znajduje się małe „górnicze” targowisko, gdzie kupiliśmy napoje, kokę i papierosy z koki, które po kolei rozdajemy napotkanym górnikom. Koka ma właściwości znieczulające. Kiedy się ją żuje lekko drętwieje szczęka (jak po znieczuleniu u dentysty), następnie usypia się żołądek. Dzięki niej nie odczuwa się zmęczenia, głodu, ani pragnienia.

We wnętrzu góry jest wiele figur „boga” kopalni – El Tio – któremu górnicy składają ofiary (liście koki, papierosy, alkohol 95%, który sami też piją!), żeby nad nimi czuwał i pomógł znaleźć dużo srebra. Nazwa El Tio pochodzi od Hiszpan. To oni wymyślili tego boga (jako, że w andyjskich wierzeniach jest wielu bogów, pomyśleli, iż należy też wymyślić takiego, który odpowiadać będzie za kopalnie). W języku quechua litera D nie istnieje i tak z El Dio (bóg) powstał El Tio (wujek).

Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli

Sucre (2750 mnpm)

Zwane białym miastem przez swoją czystość (rzeczywiscie to najczystsze z boliwijskich miast i z koszami na śmieci!) oraz przez coroczne odmalowywanie ścian budynków na biało. Urocze, ale bardzo turystyczne. Niedaleko Sucre znajduje się Tarabuco, gdzie co niedzielę odbywa się targ lokalnego artyzanatu głównie ręcznie robionych materiałów. Podobno jest to lokalna tradycja, ale wydaje się jakby targowisko organizowane było pod licznych turystów… Zjeżdżając z drogi do Tarabuco w polną ścieżkę dojeżdżamy do wzniesienia Kha Kha zamieszkanego przez kondory.

Kilka kilometrów od Sucre znajduje się Cal Orck’o – ściana 5OOm wysoka i 1500m długa, na której odnajdujemy ok 5000 śladów 150 różnych gatunków dinozaurów! Kiedyś było tu jezioro, nad które regularnie chodziły dinozaury, a prawie pionowa ściana była wtedy pozioma. Widzimy na przykład krzyżujące się ślady mięsożernego dinozaura z roślinożernym, po tym spotkaniu ślady mięsożernego kontynuują, roślinożernego znikają…

Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli

Cochabamba (2500 mnpm)

W drodze do Cochabamba, w czasie przydrożnego biwaku rozpętuje się w oddali burza. Nic nie słyszymy, widzimy jedynie pioruny i błyskawice w oddali. Burza zbliża się w naszym kierunku, jednak nie dociera, nawet deszcz nie pada. Niesamowity spektakl trwa całą noc.

Cochabamba z około 750 000 mieszkańców jest trzecim co do wielkości miastem Boliwii. Miasto jest przyjemne, z dużą ilością zieleni i wielkim targowiskiem (La Cancha) zajmującym kilkadziesiąt ulic. Jest to również najlepsze miejsce w Boliwii do latania na paralotni. Wieczorem w dniu naszego przyjazdu Christian (www.parapente-bolivia.com) oprowadza nas po licznych barach centrum. Następnego dnia rano (po południu wiatr jest zbyt silny) jedziemy razem latać (tzn Julien i Christian latają, warunki nie są odpowiednie na tandem). Po południu jedziemy więc do mechanika (tym razem jedynie wymiana oleju), następnie do „ferrateria” (z różnorodnymi metalicznymi częściami), żeby „udoskonalić” samochód (tylne drzwi pod wpływem ciężaru rowerów i przez wyboiste drogi trochę się zdeformowały). Hugo, właściciel sklepu, jest bardzo miły i pomaga nam wprowadzić modyfikacje. Kończy się na wspólnym wieczorze z  całą jego rodziną i noclegu w ich domu!

Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli

Villa Tunari (290 mnpm!)

W drodze do Santa Cruz, na wschodzie Boliwii, po wdrapaniu się na przełęcz na 3400 mnpm zaczyna się niekończący się zjazd w amazońską część kraju. Pierwsze ważniejsze miasto strefy podrównikowej nazywa się Villa Tunari i znane jest głownie z tropikalnych upałów, a także z upraw koki i przemytników narkotyków. Zatrzymujemy się poza miastem, w El Puente, niedaleko małego „górskiego” strumienia z licznymi „pozas”, czyli wyrzeźbionymi przez spływającą z gór wodę „studzienkami”, przeznaczonymi do kąpieli! Mogłoby to być jedno z piękniejszych miejsc na wypoczynek gdyby nie mini muszki i komary, które gryzą okrutnie! Niedaleko El Puente znajduje się także Parque Machia, park-schronisko dla maltretowanych lub okaleczonych zwierząt. Są tam różne gatunki małp (które wskakują na plecy, kradną kapelusze, obszukują kieszenie, itp), różnorodne papugi, tukany, a także pumy i tygrysy! (tych dwóch ostatnich nie widzieliśmy…)

Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli
Z Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungliZ Altiplano do dżungli

La Paz i okolice

wrzesień 15th, 2009 3 komentarze

La Paz

Malowniczo położona w kotlinie na 3600 mnpm stolica Boliwii, otoczona wysokimi andyjskimi szczytami. Przyjeżdżamy od strony El Alto, biedniejszej dzielnicy La Paz położonej powyżej, na ok 4100 mnpm. Na ulicy pełno minibusów, które nawołują potencjalnych klientów (dwa prawe pasy służą praktycznie tylko minibusom do zatrzymywania się i zbierania pasażerów), zgiełk i hałas, najważniejszą częścią samochodu jest klakson. Czerwone światło na skrzyżowaniach służy chyba jedynie do dekoracji. Wzdłuz ulicy – targowisko, można tu znaleźć wszystko. Kiedy w końcu udaje nam się przejechać przez El Alto, ukazuje nam się w dole La Paz. Niesamowite miasto. Zakochujemy się w nim od pierwszego wejrzenia. Zdecydowanie najładniejsze z dotychczas przez nas widzianych.
Na noc zatrzymujemy sie w hotelu Oberland w położonej poniżej dzielnicy Mallasa, jedynym który przyjmuje camping cary i gdzie zjeżdżają się wszyscy podróżnicy. I rzeczywiscie jest tam 5 innych samochodów (1 z Francji, 1 z Danii i 3 z Niemiec), miło jest się spotkać i powymieniać doświadczeniami. My mamy ich najmniej, pozostali podróżują od co najmniej roku. Zostajemy tu 5 nocy. Do centrum jeździmy minibusami, jest ich mnóstwo, nie ma przystanków, zatrzymuje się je machnięciem ręką. Miasto można porównać do jednego wielkiego targowiska. Wszystko kupuje się tu na ulicy. W jednej dzielnicy warzywa i owoce, w innej ubrania, w jeszcze innej części do samochodów, itd.  Wszędzie można tez kupić soki ze świeżych owoców, robione na zamówienie (normalna szklanka z dolewką od 1Bs = 10 cts€ – ElAlto, do 2Bs – La Paz, lub litrowy kufel za 8Bs!) oraz zjeść dwudaniowy obiad z deserem za ok 10-15 Bs. Zycie wydaje się tu tanie. Jak w każdej stolicy jest tu wiele ładnych kościołów i muzeów, między innymi muzeum koki. Herbata z koki leczy podobno wszystko, bóle głowy, żołądka, niestrawności… Nie wiem czy to dzięki niej, ale rzeczywiście nie mamy problemu z wysokością i brakiem tlenu.

W La Paz również się lata, czego Julien doświadcza dzięki paralotniarzom stolicy, Miguel i Marco, z którymi sympatyzujemy.
W sobotę 5 wrzesnia jedziemy dalej, na zachód od La Paz do Tiwanaku.

La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice

Tiwanaku

Trochę dlugi artykuł dotyczący historii, można ominąć ;o).

Kiedy Europejczyk myśli o historii Ameryki Południowej, wyróżnia 2 okresy : panowanie Inków i przybycie Hiszpan wraz z Kolumbem.
W rzeczywistości historia jest o wiele bogatsza i odkryć ją możemy w Tiwanaku niedaleko jeziora Titicaca.

Ludzie pojawili się ok 8000-7000 p.n.e. w boliwijskim krajobrazie (składającym sie z 3 kluczowych elementow: Andy, Płaskowyż Altiplano i jezioro Titicaca). Pierwszymi cywilizacjami, o których mówimy są Wankarani (4000 p.n.e.) i Chiripa (1000 p.n.e.). Osiedliły się tutaj udomowiając lamę i uprawiając quinoa (komosę ryżową).
Cywilizacja Tiwanaku pojawiła się również około 1000 p.n.e. na południu jeziora Titicaca. Rozwijała się bardzo szybko dzięki rolniczym technologiom. Zagospodarowywali pola w sposób warstwowy (różne rodzaje ziemi mniej lub bardziej szczelne), które użyźniali nawozem naturalnym (odchodami kaczek, algami, resztkami ryb). W bardzo krótkim czasie objęli południowe tereny And Środkowych (Boliwia, południe Peru, północ Argentyny i połowę Chile). Ilość żywności jaką produkowali pozwalała na jej wymianę z sąsiadujacymi ludami. Budowali brukowane drogi w całym cesarstwie, po których karawany lam transportowały różnorakie produkty. Konstruowali świątynie i piramidy, niektóre o długości boku podstawy ponad 200 m i wysokości ok 15-20 m. Niektóre bloki kamienia ważyły ponad 160 ton… Nadal nie wiadomo jak im sie to udawało jedynie przy pomocy lam!
Jedną z cech charakterystycznych ludu Tiwanaku był ich wygląd. Głowy dzieci do lat 5 ściśnięte były pomiędzy dwoma deskami, aby czaszka przybrała podłużną forme… Praktykowali również obrządki z ofiarami z ludzi.
Nie wiadomo dokładnie dlaczego około 1200 r.n.e. cywilizacja Tiwanaku zniknęła. Jedna z teorii mówi, iż powodem był długotrwały (10 lat lub dłużej) kataklizm klimatologiczny.
Tiwanaku panowali najdłużej ze wszystkich cywilizacji andyjskich. Wiele małych królestw zastąpiło Tiwanaku. Jako że ciągle walczyli między sobą, Inkowie przybyli z Peru, bez większych trudności podbijali ich od 1430. W okresie krótszym niz 100 lat Inkowie opanowali więcej ziem niz Tiwanaku. Inkowie dużo czerpali z kultury i osiągnięć Tiwanaku, np przywracając handel, wykorzystując na nowo brukowane drogi łączące Kolumbie z Chile. Cywilizacja ta nie trwała długo, jej upadek zaczął się wraz z przybyciem Hiszpan na jedną z wysp karaibskich. Pierwszy poważny podbój cesarstwa Inków przez Pizarro miał miejsce w 1530 roku. Nowe choroby, kradzieże i dewastacje zniszczyły dużą część cesarstwa Inków oraz pozostałości po Tiwanaku. W 1890 angielskie przedsiębiorstwo zatrudnione przez Boliwię w celu budowy linii kolejowej pomiędzy La Paz i Peru, bez wahania burzy przy pomocy dynamitu świątynie Tiwanaku i „odzyskany” w ten sposob kamień wykorzystuje do konstrukcji torów…
Potomkami Tiwanaku są boliwijscy indianie Aymara, w połowie „nawróceni” na katolicyzm przez hiszpańskich konkistadorów…

Prekolombijscy bogowie:
najwyższym byl Viracocha, który wynurzył się w całkowitej ciemności z jeziora Titicaca by stworzyć świat. Następnym był Willca lub Inti (słońce), który dał ziemi życie. Inni ważni bogowie to:

– Pachamama (matka ziemia) nadal bardzo obecna w andyjskich wierzeniach.
– Llapa (grom)
– Paxsi (księżyc)
– Kota Mama (matka woda)
Szczyty górskie także uznawane były za święte.

Boskość występuje w trylogii kosmicznej: Alaxa Pacha (świat niższy), Aka Pacha (swiat, w ktorym zyjemy) i Manka Pacha (świat wyższy). Prekolumbijskie cywilizacje wierzyły w doktrynę 3 czasów, w których świat ma swój początek, środek i koniec.
Według legendy, Viracocha stworzył niebo, ziemię, jej mieszkańców oraz gwiazdy (ze świętego kamienia z jeziora Titicaca, najbardziej poważanego z miejsc kultu Inka znajdującym się na Wyspie Słońca – Isla del Sol – na Titicaca).

Informacje te pochodzą z książki „An insider’s guide to Bolivia”, rozdział 3 „Bolivia’s cultural Past” autorstwa Petera McFarren.

La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice

Jezioro Titicaca (w języku quechua oznacza kolor pumy), 3812 mnpm, 6900 km².

W tym górzystym kraju nie ma wiele dróg, żeby więc dostać się do Copacabana nad jeziorem Titicaca musimy albo przekroczyć dwukrotnie granicę z Peru, albo wrócić do Rio Seco pod La Paz. Zostajemy w Boliwii. Droga jest bardzo malownicza, jezioro ogromne. Miejscami nie widać drugiego brzegu. W Taquina droga urywa się, musimy przepłynąć barką, aby dostać się na drugi brzeg jeziora, na którym znajduje sie Copacabana. Jest niedziela, informacja turystyczna zamknięta jest do wtorku, kierujemy się więc  na plażę w celu znalezienia jakiegoś spokojnego miejsca na biwak. Spotykamy tam francuską rodzinę (http://maricolatour.canalblog.com/), z którą mamy mailowy kontakt, ponieważ Nicolas także ma ze sobą paralotnię. Spędzamy razem wieczór, a następnego dnia, Julien i Nicolas latają.

We wtorek płyniemy na „sławną” wyspę Isla del Sol. Przemierzamy ją z północy na południe, wycieczka jest bardzo sympatyczna, z pięknymi widokami, jednak jesli chodzi o ruiny, które można tu zobaczyć, nie warta zwiedzania. Poza tym bardzo turystyczna i mieszkańcy bardzo z tego korzystają – na szlaku co najmniej 5 razy spotykaliśmy pseudo strażników, którzy za każdym razem chcieli od nas 10 Bs za przejście! Udawalismy, że nie rozumiemy i szlismy dalej. Nikt nas nie gonił…

La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okolice

Następnego dnia rano wyruszamy w podróż powrotną do La Paz, zbaczając w strone miasta Sorata położonego w malowniczej, zielonej dolinie, zwanej ogrodami Edenu. Zatrzymujemy się na centralnym placu i znów spotykamy rodzine maricola. Owszem jest u bardzo ladnie, ale jak na nasz gust trochę przereklamowane. W okolicach Soraty jest wiele możliwych kilkudniowych treków, nie decydujemy sie na żaden z nich, ponieważ nie jestesmy jeszcze w najlepszej formie po naszych kulinarnych doświadczeniach w La Paz.

La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okolice

Las Yungas

Wracamy do La Paz (jedynie przejazdem), tym razem, aby pojechać na północny wschód do subtropikalnego regionu Las Yungas. Wolno wspinamy się na przełęcz La Cumbre (4600 mnpm) stanowiącą bramę wjazdową do Las Yungas. To tutaj znajduje się „droga smierci” (jest tak wąska, że 2 samochody nie mogą się minąć, podobno czasem trzeba się cofać kilka km, żeby znaleźć zatoczkę…), na szczęście istnieje już nowa, asfaltowa droga do Coroico, a drogą śmierci zjeżdżają rowerami turyści. My wybieramy jeszcze inną polną drogę, ponieważ jedziemy do Irupana przez Chulumani (południowe Yungas), gdzie też można latać. Pomimo nisko wiszących nad nami chmur, droga jest bardzo ładna, z niesamowicie gęstą roślinnością. Odległości są tu niewielkie, ale ze średnią prędkością 20 km/h wydają się ogromne.
Irupana to niewielka, spokojna mieścina. Jesteśmy jedynymi turystami, ludzie są bardzo mili i mają ochotę nas poznać. Ciekawi ich też camping car, niektórzy po raz pierwszy raz w życiu widzą cos takiego! Pytamy, gdzie możemy zatrzymać się na noc, proponują nam podwórze kościoła adwentystów. Parkujemy więc tam i wieczorem idziemy na ich „mszę”, która bardziej przypomina katechezę. Wszyscy chcą nas poznać.

W Irupana mieszka też jeden paralotniarz, Angel. On również jest bardzo miły i pomocny, proponuje nam, że następnego dnia rano (sobota) pojedziemy razem latać. Przyjeżdża po nas ze swoim synem, lecimy we dwójkę, miejsce jest magiczne. Później Julien leci z córką Angelo i jej mężem. Przy lądowaniu wszyscy klaszczą, a dzieci i psy zbiegają się. Po południu nasi nowi znajomi zabierają nas nad rzekę by sie wykąpać, jednak woda jest jak dla mnie za zimna. Tak na prawdę rzeka ta służy do: chrzszczenia (gdy przyjeżdżamy odbywa sie akurat ceremonia chrztu), to to samo miejsce, w którym można się kąpać. Następnie ludzie się w niej myją, niżej robią pranie, a na końcu myją samochody. Rzeka ta znajduje sie na drodze pomiędzy Irupana i Chicaloma, wioską, w której mieszkają afro-boliwijczycy! Podobno wiele jest takich wiosek w Las Yungas, w których mieszkaja Murzyni, potomkowie niewolników Hiszpan. Wieczorem Angel oprowadza nas po Irupanie, w całym miasteczku pachnie koką, to główna uprawa w Yungas. Poza koką są tu też głównie banany, pomarańcza i inne owoce i warzywa. Następnego dnia rano Julien i Angel latają, później wyruszamy w drogę powrotną do La Paz przez Coroico (północne Yungas). Jedziemy przez Chicaloma, w rzece ja robię pranie, a Julien myje samochód. Drogi są tu bardzo wąskie i przy mijance z autobusem, nasze przednie koło ześlizguje się w błotnistą i dość głęboką kałużę. Na tyle głęboką, że nie możemy ruszyć dalej. Na szczęście miejscowi zatrzymują się, 3 samochody, każdy ma inny pomysł na wyciągnięcie samochodu (podkładanie kamieni, ciągnięcie lub pchanie ludzkimi siłami), kończy się na wyciągnięciu przez ciężarówkę. Nastepnego dnia rano – powtórka z rozrywki, znów zakopujemy sie w błotnistej kałuży (która tym razem zajmowała całą drogę) – nasz samochód jest zbyt nisko zawieszony. Na szczęście udaje nam się podłożyć kamienie i wyjechać o własnych siłach. Po około 30km suchej, polnej drogi byliśmy nareszcie na asfaltowej prowadzącej do La Paz, gdzie musimy spędzić noc, u mechanika, ponieważ jeden z amortyzatorów się popsuł…

La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okoliceLa Paz i okolice
La Paz i okolice

Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)

sierpień 25th, 2009 5 komentarzy

Pierwszy dzień
W poniedziałek 17 sierpnia rano jedziemy busem do granicy chilijsko-boliwijskiej. Jest nas 18 osób, wszyscy w mniej więcej podobnym wieku. Tam, po dokonaniu formalności granicznych Boliwii (chilijska kontrola graniczna znajduje się w San Pedro) i śniadaniu, przesiadamy się w 3 boliwijskie jeepy. Jest zimno, wieje wiatr, jesteśmy na ok 4300 mnpm. W naszym jeepie oprócz nas są trzej francuzi Laure, Blanche i Vincent, angielka Abby, kierowca Alejandro oraz kucharka Nati. Tworzymy zgraną ekipę. Słońce mocno świeci, widoki zapierają dech. Przejeżdżamy obok Lagunas Blanca (biała), Verde (zielona) i Chalviry. Przy tej ostatniej znajdują się gorące źródła i zewnętrzne termy (Polques), w których się pluskamy. Fantastyczne! Woda ma ok 35°C, powietrze 5°C. Momentami wydaje się za ciepła.
Następnie jedziemy zobaczyć pustynię Salvador Dali (nazwaną tak od jego obrazu, on jednak nigdy tu nie był) i gejzery Sol de Manana (4900 mnpm). Alejandro mówi, że ta błotnisto-gliniana, bulgocząca maź to lawa. Śmierdzi siarką, a tabliczki ostrzegają : ryzyko śmierci, wysoka temperatura. Po tych wszystkich atrakcjach docieramy do pierwszego schroniska nad Laguną Colorada. Liche okna, dach z falistej blachy, brak ogrzewania. Na szczęście toalety są czyste (oczywiście bez prysznicy). Prąd jest do godziny 22. Kładziemy się więc wcześnie spać, ubrani we wszystko co mamy, pod 6 kocami i z 3 butelkami z gorącą wodą, które podrzucił nam Alejandro (podobno bywa, że temperatura w pomieszczeniu spada do -20°C w nocy!). W efekcie jest nam za gorąco i w ciemnościach po kolei zrzucamy z siebie warstwy odzieży. Straszna noc. Nie możemy spać ze względu na wysokość (4200 mnpm). Drzemiemy trochę nad ranem, ale gdy dzwoni budzik wszyscy z ochotą wyskakują z łóżek.

Drugi dzień.
Zaczynamy od Laguny Colorada (kolorowa, ale głównie różowo-czerwona) ze śpiącymi jeszcze różowymi flamingami. Niesamowite kolory! Aż trudno uwierzyć, że naturalne! Następnie w programie Arbol de Piedra (skała w formie drzewa powstała w skutek erozji piasku i wiatru) oraz 4 wysokogórskie jeziora : Lagunas Honda, Chearcota, Hedionda, Canapa. Wszystkie piękne, różne, w większości z różowymi flamingami. Wieczorem przyjeżdżamy do kolejnego schroniska (Hotel del Sal) położonego na obrzeżach solniska Uyuni. Zbudowane jest w całości z soli! Jedynie obszerny dach jest z falistego plastiku – chroni budynek przed roztopieniem się podczas deszczu. Meble to też solne bloki, a podłoga solny żwir. Jest przytulnie. Nadal brak ogrzewania, lecz tym razem ciepły prysznic (do 21h30)! Nareszcie dobrze śpimy.

Trzeci dzień
Solnisko Uyuni (3600 mnpm). Jest ogromne! To największa pustynia soli na świecie. Rozciąga się na obszarze ok 12000 km², grubość warstwy soli wedlug Alejandro waha się od 20cm do 3 m (według innych źródeł do 20, a nawet do 300 m…). Nareszcie gładka powierzchnia – nie trzęsie podczas jazdy! Zatrzymujemy się obok solnych cegieł. W tej części solniska zakazane jest wycinanie bloków soli, jesteśmy jednak w Boliwii, każdy robi, co chce, nikt nikogo nie kontroluje. Przemysł solny możliwy jest z drugiej strony, przy miasteczku Colchani, jedynie za pomocą metod tradycyjnych (ręcznie, nie maszyną!).
Następnie kierujemy się w stronę wyspy Inca Huasi porośniętej wielkimi kaktusami. Najwyższy z nich Cactu Milenario (niestety umarł w 2007 roku) ma 12 m, ze średnią wzrostu 3cm na rok! Po około 30 latach od śmierci kaktusa, jego wnętrze przekształca się w drewno (z którego zrobione są ławki i kosze na śmieci na wyspie!).
Docieramy w końcu na obrzeża Colchani, gdzie ludzie legalnie pracują przy wydobyciu soli. Tuż obok znajdują się „oczy solniska”, miejsce, w którym woda mieszcząca się pod solnskiem wydobywa się na powierzchnię. Stamtąd kierujemy się do miasta Uyuni, gdzie dla większości grupy podróż sie konczy. My wracamy do San Pedro po samochód! Najpierw jednak zbaczamy z drogi na cmentarz pociągów – zbiorowisko starych, zardzewialych lokomotyw parowych.

Uyuni – małe, szare i biedne miasteczko z typową ludnoscią. Czujemy się dziwnie, jesteśmy inni. Wieczorem wyruszamy z innym kierowca w podróż powrotna. Ok 22 docieramy do ostatniego schroniska (podobnego do pierwszego), szybka kolacja i do łózka ponieważ o 4h30 jedziemy dalej. Jest zimno. O 9 rano dnia następnego jesteśmy znów na granicy, gdzie czeka na nas bus do San Pedro.

W ciągu tych 3 dni widzieliśmy wiele wigoń – zwierzę z rodziny lamowatych, kilka lisów i całe mnóstwo ptaków, przejechaliśmy ok 1000 km.

Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)
Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)
Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)
Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)
Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)
Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)
Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)Boliwia (region Sud Lipez i Salar de Uyuni)