Archiwum

Posty oznaczone ‘Camping-car’

Dwie półkule

czerwiec 6th, 2010 3 komentarze

Odległości w Ekwadorze są niewielkie. Po plaży, kolej na Andy, w jedyne kilka godzin. Naszym punktem docelowym jest Laguna Quilotoa umiejscowiona na ponad 4000mnpm w kraterze o średnicy ok 3-4 km. Kiedy świeci słońce woda stawu nabiera turkusowy kolor. Wycieczka dookoła laguny zabiera 4 godziny, ścieżka przebiega przez szczyty krateru.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkule

Pod koniec dnia zjeżdżamy kilkaset metrów by znaleźć się na „alei wulkanów”, w miarę ciasnej dolinie, która przecina prawie na pól Ekwador: po stronie zachodniej, na pierwszym planie znajduje się łańcuch górski skrywający wybrzeże, z którego wracamy, po wschodniej, za innym pasmem górskim, ukrywa się dżungla, gdzie się wybieramy. Wulkany bawią się tu w chowanego z chmurami. Zjedziemy aż do Baños (1800mnpm), jednego z najbardziej turystycznych miast Ekwadoru ze względu na otaczające wysokie, zielone góry i termy. Edgar założył tu szkołę paralotniarską i zabierze nas na główne startowisko położone na przeciwko aktywnego wulkanu Tungurahua (5023mnpm). Niestety zaczyna padać i nie możemy polecieć. Amazonia jest niedaleko stąd i mocno wpływa na tutejszy klimat. Niecały tydzień po naszej wizycie, wulkan budzi się i pokrywa warstwą popiołu nie Baños, znajdujące się na odwietrznej, lecz pobliskie miasteczka po zachodniej stronie. W tej chwili wulkan jest bardzo aktywny i niebezpieczny, ludność została tymczasowo przesiedlona, a deszcz popiołu dociera aż do Guayaquil, nad oceanem.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

Zjeżdżamy dalej, drogą niesamowicie bogatą w wodospady i docieramy do regionu Oriente (lub Amazonia).

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkule

Ta część Amazonii jest jeszcze wysoka, Puyo znajduje się na prawie 1000mnpm. Kilka kilometrów od centrum mieszka para francuskojęzycznych Szwajcarów zajmujących się – trochę przypadkowo – schroniskiem dla małp. Około 4 lata temu ktoś zostawił dwie małpy na ich terenie. Przygarnęli je i od tego czasu małpia rodzina rośnie. W tej chwili opiekują się 63 małpami, które żyją albo na wolności albo w klatkach (te które są agresywne lub nowo przybyłe). Wszystkie były maltretowane przez człowieka. Niektóre są niepełnosprawne fizycznie lub umysłowo. Zamknięta od dziecka w za małej klatce i bez dopływu słońca małpa nie rozwija się intelektualnie. Ponadto przez brak słońca jej ciało zwyradnia się. Liczne z tutejszych małp przybyły ze zbyt ciasno związanymi smyczami – sznurami, wrośniętymi praktycznie w ciało. Niektóre z nich powrócą do środowiska naturalnego, pozostałe, najprawdopodobniej większość, zostanie tu na zawsze, ponieważ nie są już zdolne (lub nigdy nie były) do samodzielnego życia. Dla nas, zwykłych turystów, warto tu przyjechać. Małpy są wszędzie: od parkingu, przez ogród, aż do wnętrza domu. Są przyzwyczajone do człowieka, wskakują na nas, przytulają się lub traktują nas jak drzewa, robią malinki na szyi! (nie wiemy dlaczego…). Ciągle się bawią i nawzajem zaczepiają. Żyje tu 7 gatunków ekwadorskich małp. Między innymi małpy „Cappucino” jasne i ciemne, małe małpki kapucynki, małpa – „pająk” o „za długich rękach”, inna, której nazwy nie pamiętamy, średniej wielkości o gęstej i długiej sierści – rasa zagrożona wyginięciem… Dowiemy się także, że to długie różowe coś zwisające przy tyłku niektórych małp, to łechtaczka! i chodzi więc o samicę!
Jedno z pomieszczeń zamieszkuje leniwiec, bardzo powolny i mało się ruszający, lecz niebezpieczny, ponieważ posiada nadzwyczajną siłę. Jeśli was złapie, nie można się uwolnić z uścisku. Żyją tu też inne zwierzęta takie jak koati, norka i kilka ziemskich żółwi amazonijskich.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkule

Dalej na północ i dalej w głąb Amazonii znajduje się małe miasteczko Puerto Misahualli, położone nad rzeką Napo. Rio Napo łączy się z wieloma innymi rzekami. Teoretycznie można stąd popłynąć do Iquitos w Peru i dalej nawigować wzdłuż Amazonki przez Brazylię aż na wybrzeże Atlantyku, czyli ponad 3000 km od punktu startowego! Przez okrutny brak czasu zadowolimy się jedynie małą, lecz bardzo sympatyczną „przechadzką” pirogą po rio Napo. Prąd jest silny, woda jest zmącona i ziemistego koloru. Otaczająca nas i niekończąca się roślinność jest silnie zielona i bardzo gęsta.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkule

Droga z drugiej strony rio Napo pozwala na dalszą kontynuację w serce dżungli. Tutaj również znajduje się inne schronisko dla maltretowanych zwierząt, tym razem prowadzone i założone przez niemieckojęzycznych Szwajcarów. Główne wejście znajduje się od strony rzeki, z Puerto Misahualli potrzeba 4 godziny na dotarcie nad brzegi rezerwy. Istnieje również inny dostęp, ziemny, ale nie należący do najłatwiejszych do odnalezienia… Nie ma żadnej tablicy informacyjnej przy drodze, po której krążymy i potrzeba nam będzie dużo cierpliwości i motywacji do odnalezienia maleńkiej ścieżki, która w około pół godziny doprowadzi nas do celu poprzez komary, okrutny gorąc i szaloną roślinność. Na szczęście syn „leśniczego” miał ochotę nam towarzyszyć, inaczej pewnie zgubilibyśmy się w dżungli.
Centrum „AmaZOOnico” jest zupełnie inne od tego w Puyo. Tutaj zwierzęta żyją w klatkach, czekając na powrót do ich środowiska naturalnego. Pod żadnym pretekstem nie można ich dotykać. Niektóre z nich nigdy nie zostaną wypuszczone, a to z różnych powodów:
na tukany polują ludzie ze względu na ich niesamowity dziób przetwarzany później w biżuterię i inne artykuły dekoracyjne. Ponadto większość z tych ptaków przyzwyczajona jest do człowieka i wróciłaby do niego, ponieważ jest to jedyny znany im sposób zdobycia żywności. To pewna śmierć.
To samo w przypadku pięknych papug Ara, które na czarnym rynku warte są 10.000 $ każda.
Dla innych papug problem jest inny: ludzie ucięli im kawałki skrzydeł żeby nie mogły uciec. W efekcie nie maja szans na przetrwanie.
Anakondy giną, ponieważ ludzie wbrew prawu, łowią ryby używając dynamitu. Oprócz ryb zabijają także wszystkie inne zwierzęta żyjące w rzece.
Niektóre sierotki, jak np oceloty nigdy nie nauczyły się polować…

Być może dziwi was dlaczego jest tyle „udomowionych” zwierząt w schroniskach. Prawo ekwadorskie dotyczące posiadanie dzikich zwierząt zmieniło się kilka lat temu. W tej chwili jet to zabronione. Ludzie więc pozbywają się ich w obawie mandatu lub ponieważ zwierzę dorosło i jest za duże lub zbyt agresywne. Inne, jak np małpy, przybywają tu malutkie, ponieważ ich matki zostały upolowane i zjedzone przez „dzikie” plemiona…

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

Wracamy w góry, cel – Quito, stolica Ekwadoru. Na 2850mnpm, Quito jest drugą najwyżej położoną stolica na świecie (po La Paz). Centrum jest przyjemne i ładne, ale trudno dostępne kamperem. Uliczki są ciasne, ruch dość poważny, parkingów (poza podziemnymi, więc dla nas zbyt niskimi) prawie nie ma. Szczęśliwie udaje nam się znaleźć miejsce przy jednym z placów i spędzamy popołudnie przechadzając się po mieście.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkule

Cotopaxi to wulkan znajdujący się na południe od stolicy. Ze swoimi 5897mnpm jest drugim najwyższym szczytem Ekwadoru po Chimborazo. Jest również najwyższym aktywnym wulkanem na świecie. Noc spędzimy u jego stóp, sami, w absolutnej ciszy. Już wieczorem, mimo zawieszonej na szczycie chmury, wulkan jest niesamowicie dostojny, w nocy w towarzystwie gwiazd pokaże nam się w całej swej okazałości, a nad ranem, przy pierwszych promieniach słońca, podbije nasze serca.
Na około 3800mnpm wyruszamy na wycieczkę najpierw do schroniska położonego na 4800mnpm, a następnie, po co raz bardziej stromej ścieżce, wdrapiemy się pod lodowiec na około 5200mnpm. Ponieważ nie mamy sprzętu wspinaczkowego ani raków, wracamy tą samą drogą, zadowoleni z przepięknych widoków.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

Przejeżdżamy znów przez Quito, żeby kontynuować dalej na północ. Po raz trzeci w tej podróży przekraczamy linię równika. Niedaleko drogi znajduje się majestatyczny wulkan Cayambe (5790mnpm), jedyny szczyt znajdujący się na równiku i posiadający lodowiec.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

Otavalo jest znane w całym kraju ze swego rynku z „pamiątkami”. Konkurencja jest duża i możliwa jest drastyczna negocjacja cen.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

W Ibarra poznamy Jorge Duque i jego brata Santiago, założycieli jednej z tutejszych szkół paralotniarstwa. Miasto posiada bardzo ładne startowiska ponad jeziorem Yaruacocha. Jorge, pilot specjalizujący się w akrobacji, jest znany w całej Ameryce Południowej z organizacji festiwalu „Acrolatino”. Na południe od Ibarra znajduje się kolejny ładny wulkan – Imbabura (460mnpm).

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkule

Niedaleko stąd wybierzemy się na popołudniową wycieczkę wokół laguny Quicocha (3040mnpm),
znów położonej w kraterze, nad którym dominuje przepiękny wulkan Cotacachi (4939mnpm).
W Ekwadorze wulkany mają płeć. Jedna z legend quechua mówi, iż jeśli Mama Cotacachi jest pokryta śniegiem, oznacza to, iż Taita Imbabura odwiedził ją poprzedniej nocy.

Tulcan to ostatnie miasto przed granicą kolumbijską. To również najwyżej położone miasto w Ekwadorze (na 2950mnpm). Poza słynnym na cały kraj cmentarzem, nie ma tu nic ciekawego do zobaczenia.

Dwie półkuleDwie półkuleDwie półkuleDwie półkule
Dwie półkule

I tak kończymy naszą przygodę w Ekwadorze. Czas nieuchronnie i co raz szybciej ucieka i nie możemy zwiedzić całego kraju, ani zostać dłużej w niektórych miejscach. Ogólnie, Ekwador bardzo nam się podobał ze względu na różnorodność krajobrazu i uprzejmość i gościnność ludzi.

Wjeżdżamy do Kolumbii w dzień wyborów prezydenckich. Granica zamknięta jest do godziny 16. Data na statek powrotny dla samochodu została przesunięta z 25 na 15 czerwca i musimy przejechać przez Kolumbię w 11 dni!

Szerokość geograficzna 0°

maj 26th, 2010 6 komentarzy

Zostawiliśmy was na granicy z Peru, na południu Ekwadoru, w regionie Oriente. Droga łącząca z cywilizacją nie była dla naszego samochodu łatwa. Już wcześniej nasi znajomi podróżujący samochodem o napędzie na 4 koła uznali ją za trudną. Ale udało nam się! Musieliśmy najpierw pokonać strome i wyboiste pochylnie, następnie przejeżdżać przez liczne błotniste partie spowodowane przez spływający z góry i nanoszący kolejną dozę błota strumyk lub też po prostu przez deszcze nawiedzające często region Oriente – droga terenowa zamienia się wtedy w jedno wielkie błoto, kiedy jest plaska jedzie się jeszcze jako tako, ale kiedy trzeba się wspinać…

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°

Po całym dniu terenowej drogi (ok 150km) odnajdujemy w końcu asfaltową, która zaniesie nas do Vilcabamba – miasta wiecznej młodości (wysoki procent ludności dożywającej ponad 100 lat) – i później do Loja, stolicy regionu o tej samej nazwie. Pierwsze tankowanie w Ekwadorze jest przyjemnością – pełen bak (70 l) kosztuje tu niecałe 55 złotych!

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°

Co niedzielę w Saraguro odbywa się targ. Tutejszy tradycyjny strój jest czarny. Kobiety ubrane są w czarne, długie, haftowane u dołu spódnice, białe bluzki i czarny szal na ramionach, jedynym kolorowym akcentem są przepiękne naszyjniki – korale. Mężczyźni noszą krótkie do kolan czarne spodnie i kalosze lub wysokie, czarne buty, mają długie, związane w kitkę włosy.

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°

Kontynuujemy dalej na północ, wzdłuż alei wulkanów (panamaricana przejeżdża w Ekwadorze przez samo serce And). Otaczające nas górskie pejzaże są bardzo zielone i wilgotne. Nie spodziewaliśmy się, że będzie tak zimno niedaleko równika! Mamy przewidziane spotkanie w Cuenca, trzecim co do wielkości mieście Ekwadoru, spieszymy się więc, by dotrzeć na czas. Po drodze spotykamy inny van z amerykańską rejestracją, a na jego pokładzie Australijczyka z Polką w podobnej podróży, lecz z północy na południe.
Spędzamy 4 dni w Cuenca, czystym i przyjemnym mieście o ładnej kolonialnej architekturze. Silnie kontrastuje ono z innymi metropoliami Ameryki Południowej – na ulicach czyste, nowe samochody, nie ma śmieci ani biednych ludzi. Jest to najbogatsze i najdroższe miasto w Ekwadorze. Kilka osób zainteresowanych jest kupnem naszego kampera, niestety tutejsze prawo zabrania importowania samochodów starszych niż roczne.
Zwiedzamy tu dość ciekawe muzeum (Pumapungo lub Museo del Banco Central), które między innymi posiada w kolekcji kilka skurczonych głów „tsantsa”. Indianie Jivaro zamieszkujący pogranicze Peru i Ekwadoru po zabiciu wroga odcinali jego głowę. Zdejmowali z czaszki skórę razem z włosami. Zszywali usta i powieki, a następnie wygotowywali głowę. Przez szyję wrzucali rozgrzane kamienie lub piasek, aby skóra skurczyła się jeszcze bardziej. Następnie zawieszali ją nad ogniem, aby stwardniała i sczerniała. Tsantsa jest mniej więcej wielkości pięści dorosłego człowieka. Jak zwykle zdjęć w muzeum robić nie można.

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°

Pauté to małe miasteczko na północy Cuenca, na wschód od głównej osi. Jedyny powodem dla którego tu jedziemy jest oczywiście paralotnia. W Pauté poznajemy Pablo zafascynowanego lataniem. Następnego dnia towarzyszy nam wraz z dwoma innymi pilotami przy porannym locie. Po raz kolejny zostajemy niesamowicie gościnnie przyjęci: Pablo zostawia nam klucze do rodzinnego weekendowego domu, zostajemy zaproszeni na śniadanio–obiad, naginają godziny pracy, by móc polecieć razem z nami…

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°

W malowniczej drodze powrotnej na Panamericanę zatrzymamy się na krótko w Azogues, kawałek dalej w Ingapirca, najważniejszych ruinach Inka w Ekwadorze, które po niezliczonych, świetnych ruinach w Peru nie stanowią dla nas żadnej atrakcji.

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°

Bez sukcesu na 4000 mnpm w zimnie i mgle spędzamy noc oczekując, iż chmury rozproszą się nad ranem i będziemy mieć ładny widok na najwyższy szczyt Ekwadoru wulkan Chimborazo (6310 mnpm). Mówi się tutaj, iż jest to szczyt najbardziej oddalony od centrum ziemi, jako że ta ostatnia spłaszczona jest przy biegunach. Czy to prawda…?
Następnego dnia rano zjeżdżamy we mgle z wysokogórskiego zimna do tropików wybrzeża. Krajobraz zmienia się na niekończące się plantacje bananów! Kontrast klimatyczny jest drastyczny i w Guayaquil, pierwszej metropolii Ekwadoru (ok 2 mln mieszkańców), żałujemy prawie chłodu minionej nocy. Guayaquil jest duże, duszne i hałaśliwe, niespecjalnie ładne. Przejdziemy szybko przez nadrzeczną promenadę i maleńki park, który zamieszkują gekony!

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°

Szybko kierujemy się nad ocean, na plażę o drobnym, jasnym piasku i przyjemnej 25°C wodzie. To pierwsza nasza kąpiel w Pacyfiku! Noc spędzamy w Salinas, na plaży, kołysani do snu szumem fal, przy odświeżającej bryzie morskiej.

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°

Mimo iż wolimy nadmorskie, spokojne miasteczka, musimy wrócić do Guayaquil, ponieważ nazajutrz rano czeka na nas samolot lecący na wyspy Galapagos !
Na miejscu poznajemy towarzyszy wyprawy. Z 12 pasażerów wszyscy są mniej więcej w naszym wieku (na większych statkach wszyscy są raczej w wieku emerytalnym), para Anglików, para Niemców, reszta to Francuzi. Dziesięcioro z nas wybrało się w podróż od 6 do 15 miesięcy! Niemcy zwiedzają dwie Ameryki na motorach, pozostali wybrali wyprawę dookoła świata za pomocą lokalnych transportów (samolot, autobus, pociąg). Zadomawiamy się wiec na 4 noce na naszym małym żaglowcu (który rozwinął żagle tylko raz, ale jedynie dla estetyki, ponieważ nawigował nadal napędzany motorem…). Oto nasza trasa:

Szerokość geograficzna 0°

Jeśli chodzi o krajobrazy, wulkaniczne wyspy Galapagos są raczej przeciętne, natomiast ilość zwierząt je zamieszkująca jest niesamowita. Co nas najbardziej, bardzo pozytywnie, zaszokowało, to fakt, że zwierzęta te nie odczuwają absolutnie żadnego lęku przed człowiekiem! Ptaki siadają kilka centymetrów obok nas, mijane, wylegujące się w słońcu foki i lwy morskie ledwie otwierają oko! Życie na wyspach toczy się jakby nikogo z zewnątrz tam nie było! A turystów jest wielu. Trzeba przyznać, że wszystko jest dobrze zorganizowane, kolejne grupy przypływają w odpowiednich odstępach czasu, nigdy 2 grupy nie zatrzymują się przy tym samym zwierzęciu. Na Galapagos żyje wiele gatunków endemicznych. Uwielbialiśmy gigantyczne żółwie ziemskie, gekony i legwany, jaszczurki lawowe, tańczące głuptaki niebieskonogie, głuptaki maskowe, albatrosy, gołębiaki galapagoskie, miłosną paradę fregat wielkich nadmuchujących czerwoną pochwę przy szyi, delfiny, które nam towarzyszyły przez kilkanaście minut dziennej żeglugi, a także podwodny świat poznany dzięki pływaniu z maską, tubą i płetwami: morskie żółwie, różnokolorowe ryby, płaszczki, a nawet rekiny!
(Ps: zdjęcia podwodnego świata są autorstwa Zilke, nie nasze. Vielen Dank!)

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°

Towarzystwo mieliśmy bardzo sympatyczne, jedliśmy często i bardzo smacznie, czas przeleciał szybko. Jedyne za czym z pewnością nie zatęsknimy to hałaśliwe przez motor noce na statku. Odległości pomiędzy wyspami są znaczne, a dni policzone!

Zaraz po powrocie na kontynent, wracamy również nad morze w poszukiwaniu spokojnej nocy w Puerto Cayo. Czujemy się dziwnie – nadal wydaje nam się, że jesteśmy na statku i gdy tylko zamykamy oczy czujemy, jak kołyszą nas fale!
Następnego dnia zatrzymujemy się w Crucita, nadal nad oceanem, gdzie najpierw Julien lata sam, później – razem, aż do zmroku.

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°

Kolejny dzień spędzamy również nad oceanem, co raz bardziej zbliżając się do równika, tym razem w Canoa, słynnym także z możliwości uprawiania paralotni, co Julien przetestuje latając aż do zachodu słońca.
Opuszczamy wybrzeże Pacyfiku w Pedernales, 7 km na północ od linii równika. Jest to dla nas trochę melancholiczny moment – najprawdopodobniej po raz ostatni jesteśmy nad Pacyfikiem w trakcie tej podróży!

Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°Szerokość geograficzna 0°
Szerokość geograficzna 0°

Cuzco i Święta Dolina Inków

kwiecień 15th, 2010 3 komentarze

Opuszczamy brzegi jeziora Titicaca w kierunku Cusco, wiecznej stolicy Inków, zakotwiczonej na 3600 mnpm.
Na naszej drodze znajduje się Tipón. Jest to obszerny, niezwykle kompletny system tarasowych kultur uprawnych z czasów Inka. Znajdujemy się w górzystym, zielonym terenie, jest bardzo przyjemnie.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina Inków

Miasto Cusco jest chaotyczne (jesteśmy w końcu w Peru), lecz ładne. Liczne trójkołowe motorynki służą za taksówki i przepychają się w gęstej, wypełnionej trąbieniem klaksonów cyrkulacji miejskiej. Architektura miasta to mieszanka murów Inka z kolonialnymi konstrukcjami. Starożytne twierdze Inków zostały po części rozebrane i potężne kamienie posłużyły Hiszpanom do konstrukcji dolnych partii imponujących budowli. Przy głównym placu (jak zwykle zwie się „Plaza de Armas”) stoi z jednej strony piękna katedra, z drugiej inny kościół, reszta otoczona jest budynkami z arkadami.
Cuzco to również turystyczna stolica Peru. Co krok ktoś chce coś nam sprzedać: ciasteczka, okulary słoneczne, torebki, czapki, swetry, czy tez wycieczki; restauracje namawiają do konsumpcji, dzieci ubrane w tradycyjne kostiumy i z lamą przy boku pozują do zdjęcia za 1 sol. Oprócz tego liczni żebracy, często starsi ludzie, nikomu to nie przeszkadza, nawet leżący na ulicy człowiek (pijany a może nieżywy?) nie zwraca niczyjej uwagi…

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Spędziliśmy dużo czasu na krytym targowisku, przechadzając się pomiędzy owocami, warzywami, przyprawami, unikając stref mięsnych (zbyt brzydko pachnących) zakańczając wyprawę pysznym, świeżym sokiem warzywno-owocowym, 2 szklanki za 3 sole (=złote).

Około 550 lat temu Cusco było centrum imperium Inków i w okolicach znajdowało się wiele świątyń, twierdz i innych ważnych budowli. W wyniku inwazji konkwistadorów większa część została opuszczona, później obrabowana, aż w końcu rozebrana w celu konstrukcji bardziej „katolickich” obiektów. Na szczęście pozostało wiele niesamowitych ruin, które świadczą o świetności tej cywilizacji.

Z pobliskiego wzgórza na Cuzco spogląda twierdza Saqsaywaman, znana ze swych niezwykle dokładnie obrobionych i idealnie do siebie dopasowanych kamieni. Największy waży ok 70 lub 130 ton (zależy gdzie przeczytamy lub kogo zapytamy…), najbardziej „obrobiony” posiada 12 boków!

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Na wschód od Cusco znajduje się tzw „święta dolina Inków”. Zwiedzamy tu między innymi położoną na stromym zboczu twierdzę w Pisaq, gdzie znów odnajdujemy znane elementy miast: świątynie, strefy uprawnych tarasów, systemy kanalizacyjne, strefy mieszkalne…
W wyniku silnych deszczów, które nawiedziły region na początku tego roku, most doprowadzający do Pisaq zawalił się i by przedostać się na drugi brzeg rzeki Urubamba musimy dojechać do innego mostu, błotnistą, wyboistą i krętą drogą wzdłuż której znajdują się miasteczka. Dla nich jest ona jedyną drogą dostępu przez cały rok.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Następnym ciekawym etapem są saliny w Maras. Te baseny soli w formie tarasowej znajdują się na ok 3000mnpm. Funkcjonują od czasów Inków (a nawet trochę wcześniej, Inkowie je adaptowali) po dzień dzisiejszy, technika eksploatacji niewiele się zmieniła…

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Kilka kilometrów dalej, na 3500mnpm, znajdują się uprawne tarasy w Moray. Chodzi o 3 obszerne kuwety w kształcie koła. Średnica koła wzrasta wraz z kolejnymi tarasami. Było to podobno centrum eksperymentalne. Inkowie badali jak na uprawy wpływa wysokość nad poziomem morza, czy ekspozycja słoneczna, w celu odnalezienia optymalnych warunków dla rolnictwa.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina Inków

Wracamy do świętej doliny by zwiedzić cytadelę Inków w Ollantaytambo, rodzaj twierdzy – świątyni słońca, obowiązkowego przystanku w drodze do dalszych, niższych części doliny. Interesujące.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

I to tutaj zaczyna się nasza droga do znanego na całym świecie, niesamowitego Machu Picchu. Należy wiedzieć, ze na zwiedzenie tego najsłynniejszego w Ameryce Południowej miejsca, trzeba zasłużyć!
Etap 1: znaleźć dworzec kolejowy w Cusco, stanąć w kolejce o 7 rano by zarezerwować bilet za 34$/za osobę/w 1 stronę (jedyne 28km!) na najwcześniej za 4 dni (jeśli chcemy jechać wcześniej trzeba zapłacić 40 – 70$…).
Etap 2: wrócić do centrum Cuzco, odstać kolejne 2h w kolejce by tym razem kupić bilet wstępu do Sanktuarium Machu Picchu za 126 soli, czyli złotych (tzn my kupiliśmy za połowę ceny dzięki naszej nowiuteńkiej legitymacji studenckiej…). Innymi słowy, stracić porządną część dnia by przyczynić się wzbogaceniu chilijsko – angielskiej firmy, właściciela Orient Express, która każdego dnia zarabia potężną sumę dolarów w Peru, lecz nie dla Peru… Kolejna, stara historia skorumpowanego polityka, który nie patrząc na interesy swego kraju, sprzedał Rail Peru obcokrajowcom. Najważniejsze są przecież dolary w kieszeni…

W chwili obecnej sytuacja dotycząca zwiedzania Machu Picchu jest nietypowa z powodu niedawnych powodzi i zniszczeń dróg dostępu (samo sanktuarium nie ucierpiało, Inkowie wiedzieli, gdzie stawiać swoje miasta…). Zagubione Miasto Inków było zamknięte przez 3 miesiące i otworzyło swe wrota 1 kwietnia. Tory kolejowe zostały częściowo popsute, alternatywne, samochodowe drogi dostępu w pewnych partiach zniszczone przez obsuwającą się ziemię. Jak na razie funkcjonuje jedynie niewielka część linii kolejowej i jedynie pociągi, które zostały z dobrej strony mogą dowozić turystów. Tym sposobem zamiast 2000 zwiedzających każdego dnia, jedynie 800 osób ma okazję zobaczyć to magiczne miejsce.

Wyruszamy więc „w podróż” tym słynnym pociągiem i spędzamy noc w hotelu w Aguas Calientes u stóp Machu Picchu. Następnego dnia o 4h30 rano, w ciemnościach, z latarką w ręce zaczynamy „wspinaczkę” (400m w górę) by dotrzeć do wejścia jako jedni z pierwszych po to, by móc się jeszcze bardziej zmęczyć wchodząc na dominujący ruiny szczyt Wayna Picchu (kolejne 300m, o średnim nachyleniu 70°, po wysokich, kamiennych stopniach z czasów Inków). Jest bardzo ciepło i wilgotno. Gdy docieramy wejście jest jeszcze zamknięte, przed nami jest już 60 osób (40 z nich wolało stać w kolejce od 4 rano by wjechać autobusem o 5h30 za 7$).
Warto było. Odkrywamy najlepiej zachowane miasto Inków w porannej mgle, co daje mu jeszcze bardziej magiczny wygląd. Krajobraz jest niesamowity. Jesteśmy na 2400 mnpm otoczeni soczyście zieloną roślinnością typu „dżungla”. Otaczają nas zaokrąglone, lecz wysokie, zielone szczyty, w dole znajduje się wąska, głęboka dolina.
Wcześnie rano, zanim zjadą się wszyscy turyści, można zobaczyć viscachas (rodzaj zająca) pomiędzy ruinami. W ciągu dnia na niezbyt uczęszczanej ścieżce przez przypadek (mieliśmy szczęście!) udało nam się zobaczyć czarnego, niewielkiego (ok 1m50) niedźwiedzia! Jest to podobno zagrożony rodzaj roślinożernego niedźwiedzia.
A ruiny? Z pewnością są imponujące i bardzo dobrze zachowane, najbardziej niesamowite i spektakularne jest ich położenie. Nie wiemy do końca jaka była ich funkcja. Znajduje się tu najwyżej położone obserwatorium astronomiczne, liczne świątynie, tarasy uprawne, obszerna część mieszkalna, punkty strażnicze. Całość zbudowana z jasnego granitu.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Na pewno warto tu przyjechać i poczuć magię miejsca. Spędziliśmy tu cały dzień od otwarcia (6rano) do zamknięcia (17) i nie udało nam się zwiedzić całych okolic miasta (można by, spiesząc się, ale to nie o to chodzi). Był to wspaniały dzień.

W drodze powrotnej do Cusco zatrzymaliśmy się na Cerro Sacro (3800 mnpm) by polecieć na paralotni i podziwiać z góry Świętą Dolinę Inków i kordylierę Andów o szczytach wysokich na ponad 6000 mnpm. To nasz pierwszy lot w Peru!

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina Inków

Na noc zatrzymujemy się w Chinchero, małym miasteczku z przepięknym kolonialnym kościółkiem (zwłaszcza jego malowanym wnętrzem, którego niestety nie można fotografować) zbudowanym na bazach konstrukcji Inków. Na placu przed kościołem znajduje się mały targ z ręcznie robionymi pamiątkami, ubraniami, itp. Kiedyś było to targowisko, na którym wymieniano się wszelkiego rodzaju produktami.

Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków
Cuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina InkówCuzco i Święta Dolina Inków

Południowe Peru

kwiecień 9th, 2010 2 komentarze

Wjeżdżamy do Peru od strony południowej. Tutaj, tak jak na północy Chile, jesteśmy na pustyni. Cofamy zegarki o 2 godziny, benzynę sprzedaje się na galony! Lokalna waluta to „sol”, przelicznik jest prosty: 1 sol = 1 złoty. Pierwsze napotkane miasto nazywa się Tacna. Mieszkańcy są mili i dziękują nam za przyjazd do ich kraju! Tej niedzieli odbywa się festiwal tańców folklorystycznych. Zjechały się grupy z różnych regionów Peru, a także z Boliwii, Argentyny, Chile.

Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe Peru

Dalej na naszej drodze znajduje się Moquegua, krajobraz jest nadal równie pustynny, lecz bardziej górzysty. Niedaleko przed miastem napotykamy oazę, gdzie produkuje się pisco (alkohol z winogron), oliwki i awokado.

Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru

Jadąc na wschód w kierunku Andów, docieramy do Cerro Baul („góra kufer”) o płaskim, rozległym szczycie, na którym zwiedza się ruiny cytadeli cywilizacji Wari (sprzed Inków). Wari, pochodzą z regionu Ayacucho w centralnej części Peru. Rozwinęli się w tym samym czasie co Tiwanaku. Ci ostatni zamieszkiwali tereny andyjskiego Altiplano nad jeziorem Titicaca. To tutaj, w regionie Moquegua spotkały się obie cywilizacje. Cytadela skonstruowana została ok 600 r.n.e. na szczycie góry o stromych zboczach.

Południowe PeruPołudniowe Peru

Dalej na wschód, po przejechaniu przełęczy na ponad 4500 mnpm, zjeżdżamy w żyzną, zieloną dolinę aż do miasteczka Carumas. Od tysięcy lat zbocza gór poddawane są pod uprawę o czym świadczą liczne uprawne tarasy.

Południowe PeruPołudniowe Peru

Wracamy tą samą drogą i kierujemy się do Arequipa (2335 mnpm), drugiego co do wielkości miasto Peru, (około 900.000 mieszkańców), położonego u stóp wulkanu Misti (5825 mnpm) i góry Chachani (6288 mnpm).
Miasto zbudowane jest z białej, wulkanicznej skały – sillar – która dala jej przydomek „Arequipa La Blanca”(biała). Budynki są niskie, maksymalnie 2-piętrowe, dominuje architektura kolonialna. Wyróżnia się licznymi masywnymi budowlami i kościołami o przepięknie rzeźbionych fasadach. Główny plac, Plaza de Armas, otoczony jest arkadami, jedną ze ścian zajmuje imponująca katedra. Przed upalnym słońcem można schronić się w cieniu palm. To prawdopodobnie jedno z najładniejszych miast południowo-amerykańskich.

Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru

Jedną z głównych i z pewnością wartych zobaczenia atrakcji turystycznych jest monaster Santa Catalina skonstruowany również z sillaru w 1570 roku i powiększony w XVII wieku. To prawdziwe miasto w mieście o powierzchni ok 20.000 m². Przechadzamy się po małych, uroczych uliczkach, ściany pomalowane są na żywe kolory: niebieskie, czerwone, pomarańczowe.
Do monasteru przyjmowano w większości kobiety szlachetnego pochodzenia (niekoniecznie z powołaniem), każda z nich musiała wnieść posag. Przyjeżdżały tu z całym swoim majątkiem (meble, porcelana, dywany, obrazy…) oraz z 1 do 4 służących. Przed południem modliły się, po południu mogły spotykać się, oddawały się muzyce, malarstwu, ogrodnictwu. Przyjmowano także dzieci (dziewczynki), które niekoniecznie później tu zostawały, jak również wdowy z dziećmi. Po 4 latach bytu w Santa Catalina powrót do normalnego świata był jeszcze możliwy, później nie – zostawały tu na zawsze. Jedyny kontakt z rodziną odbywał się poprzez grube podwójne kraty. W 1871 roku papież zadecydował przywrócić dyscyplinę w monasterze, który liczył ok 500 kobiet, z czego 1/3 zakonnic i 2/3 służących i zakazał zatrudniania służących. W 1970 roku burmistrz Arequipa zobligował monaster do podporządkowania się obowiązującym normom instalując prąd i bieżącą wodę. Zbyt ubogie zakonnice nie mogły sfinansować tak potężnych prac i zdecydowały otworzyć drzwi dla turystów i w ten sposób finansować prace remontowe. W efekcie zbudowano nową część, w której obecnie żyje ok 20 zakonnic.
Zwiedzamy mieszkania, różnej wielkości (w zależności od wysokości posagu) – pokoje umeblowane w ten sam sposób: łóżko pod arkadą, stół z krzesłami, ołtarzyk do codziennej modlitwy, kącik do toalety, kuchnia. Możemy podziwiać porcelanę, obrazy, instrumenty muzyczne, a także sprzęty gospodarstwa domowego.

Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru

Drugim ważnym obiektem w Arequipa jest Muzeum Santuarios Andinos, w którym znajduje się Juanita. Jest to „mumia” 12-13 letniej dziewczynki, odkryta w 1995 roku na ok 6000 mnpm na zboczu wulkanu Ampato (6380 mnpm) dzięki erupcji wulkanu Sabancaya, który stopił lodowiec sąsiedniego Ampato odkrywając grób Juanity i innych 3 dzieci. Jakieś 550 lat temu została złożona w ofierze przez kapłanów Inka bogowi Apu Ampato. Przemierzyli ponad 500 km, w zimnie i trudnych warunkach pogodowych by dotrzeć tu, gdzie wierzyli, że mieszkają ich bogowie.
Po sakralnych uroczystościach Juanita została prawdopodobnie uśpiona przy pomocy liści koki i chichy (napój alkoholowy), a następnie zabita uderzeniem w głowę. Później ciało wraz z innymi podarunkami (biżuteria, figurki lamy, laleczki, odświętne naczynia…) złożono w głębokim na 4m grobie. Pozostałe dzieci, znalezione dużo niżej, na ok 5000 mnpm, stanowiły również ofiary, lecz mniej ważne i pochodzące z nieszlachetnych rodzin. Obecnie Juanita spoczywa w muzealnej witrynie – zamrażarce, którą dzieli z Saritą, jedną z dziewczynek znalezionych na Ampato.

Po tej urbanistycznej pauzie wracamy w góry. Niedaleko Arequipa znajdują się dwa najgłębsze kaniony świata: kanion Cotahuasi i kanion Colca. Jedziemy jedynie zobaczyć łatwiej dostępny kanion Colca. Żeby tam dotrzeć przejeżdżamy przez przełęcz na 4894mnpm. I znowu nowy rekord! Wyjeżdżamy z Arequipy trochę późno i ostatnie kilometry drogi (terenowej, w złym stanie i na wysokości pomiędzy 4100 i 4600mnpm) pokonujemy w nocy i w lekkim deszczu. Po kilku godzinach docieramy w końcu do punktu widokowego «Cruz del Condor». Następnego dnia rano możemy podziwiać kanion, który w najgłębszym miejscu liczy ok 3500m (pomiędzy szczytami gór a dnem doliny, w której płynie rzeka Colca), a także majestatyczne kondory przelatujące tuż przed naszym tarasem widokowym. To na prawdę niesamowite ptaki…

Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru

Wysokogórską drogą docieramy do Puno nad brzegiem jeziora Titicaca (3900mnpm). Noc spędzamy w miasteczku Chucuito. Tego wieczora ma miejsce święto patronalne. Mieszkańcy tańczą na głównym placu ubrani w tradycyjne kostiumy, piwo leje się ze wszystkich stron!

Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe PeruPołudniowe Peru
Południowe PeruPołudniowe Peru

Hasta la vista Chile

marzec 25th, 2010 2 komentarze

Asfaltowe drogi są w dobrym stanie nawet na 4800 mnpm. Po kilku godzinach spędzonych na płaskowyżu pustyni Atakama, odnajdujemy znane nam już miasteczko San Pedro de Atacama, ponad 2000 metrów niżej. Najbardziej niesamowite jest to, że droga zjeżdża prawie w linii prostej, czyli stromo w dół!

Korzystając z ciepłej, letniej pogody jedziemy się kąpać w lagunie Cejar, po środku salaru Atakama. Odnalezienie jej jest łatwe: dojechać do jedynego samotnego drzewa na środku salaru i stąd ścieżka sama zaprowadzi… Woda laguny zawiera wysokie stężenie soli. Lewituje się na jej powierzchni, tak jak, wyobrażam sobie, na Morzu Martwym! Na drugim planie rysuje się majestatyczny wulkan Licancabur, u jego stóp stroma droga prowadząca na płaskowyż Atakama i „brama wjazdowa” na boliwijską pustynię Sud Lipez przywołujące miłe wspomnienia z początku podróży.

Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile

Szybciutko przemieszczamy się na wybrzeże, do Iquique, mekki paralotniarstwa południowo-amerykańskiego, gdzie już też byliśmy. Warunki do latania są nadal równie dobre, a nawet lepsze!

Pod koniec tego sezonu „Flypark” Phillip’a nie jest pusty. Odnajdujemy Alain (Szwajcar) i Alejandro (Chilijczyk), którzy tu mieszkają na stałe oraz poznamy Katryn (Austria), Stefan (Austria, również w podróży kamperem), Maartens (Belgia, Flamandczyk), Heath (USA), Jeremy (Kanada), Guillaume (Francja) i Fabi (Szwajcaria, Freiburg – niedaleko od Strasbourga!). Z całą wesołą ekipą latamy, spędzamy wspólne wieczory, jemy upolowanego na targu rybnym rekina i jedziemy pod koniec pobytu do Pisagua.

Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista Chile

Pisagua to małe miasteczko rybackie, należące do Peru przed „wojną Pacyfiku”. Później, w latach 70-tych podczas dyktatury Pinocheta zostało przekształcone w obóz koncentracyjny dla sprzeciwiających się reżimowi… Wiele ciał ludzi, którzy tajemniczo „zniknęli” zostało tu później odnalezionych. Było idealnym miejscem, gdyż położonym na odludziu (40 km przez pustynię od głównej i jedynej drogi) oraz dostępne drogą morską. Obecnie Pisagua jest znów małym spokojnym miasteczkiem z kilkoma ruinami ładnych kolonialnych budynków, dwoma lądowiskami dla helikopterów i „drewnianym” cmentarzem. Dla nas Pisagua to kolejne wspaniałe miejsce do latania, daleko od cywilizacji, nad oceanem, z wielkimi wydmami i lwami morskimi.

Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile

Zegnamy naszych nowych przyjaciół, którzy wracają do Iquique, my jedziemy dalej na północ, do Arica, gdzie spędzamy noc na plaży kitesurferow (playa corrazones), która również uczęszczana jest przez paralotniarzy, kiedy wiatr jest odpowiedni…

Hasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista ChileHasta la vista Chile
Hasta la vista Chile

Z Arica już tylko kilkanaście kilometrów do granicy i jesteśmy w Peru!

Toulao na wakacjach w Mendozie…

marzec 4th, 2010 3 komentarze

Jesteśmy z powrotem w Argentynie, na drodze nr 40, która zaprowadzi nas do Mendozy. Zanim tam dotrzemy, zatrzymamy się na noc przy tamie Agua del Torro.

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

Miasto Mendoza to oaza na pustyni. Wzdłuż ulic posadzono drzewa, prawie nigdy nie pada. Całkowite zaopatrzenie w wodę pochodzi z pobliskich And.
Rodzina Pablo gości nas 10 dni w argentyńskim rytmie. Większość pracuje od 9 do 13 i później po „sieście”, od 17 do 21. dla nas oznacza to: o 9 śniadanie z rogalikami (tzw medialunas), następnie naprawy lub czyszczenie samochodu, zakupy, itd, ok 12 kąpiel w basenie z Setą, psem rodziny, o 14h30 obiad, o 16 paralotnia i w końcu o 22 kolacja z cala rodziną.

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

W Mendozie znajduje się jedno z najlepszych miejsc do latania w Argentynie. Każdego dnia dziesiątka tandemów startuje w podniebne przestworza, my również korzystamy z dobrych warunków i latamy we dwójkę, Julien sam oraz z bratem (Nico), siostrą (Laura) Pablo i chłopakiem Laury – Martinem.

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

Po tych kilku dniach „prawdziwych wakacji” wyruszamy dalej w stronę San Juan. Jest bardzo ciepło, nadal tak samo sucho, jednakże wiatr silnie wieje uniemożliwiając nam radości latania nad tamą Ullum znajdującą się kilka kilometrów za miastem.

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

Dalej zatrzymujemy się w Difunta Correa, miejscu pielgrzymek. Legenda mówi, iż owa kobieta, Difunta Correa, szukała męża, który wyruszył na wojnę. Jej ciało odnaleziono właśnie tutaj, umarła z pragnienia. Jednakże dziecko, które miała przy piersi nadal żyło!
To ludowe wierzenie jest silnie obecne w Argentynie i w całym kraju, przy drogach odnajdujemy kapliczki i ołtarzyki na jej cześć, otoczone dziesiątkami plastikowych butelek z wodą.
Do Difunta Correa zjeżdżają się Argentyńczycy z całego kraju by złożyć w ofierze tablicę rejestracyjną, oponę, kawałek blachy samochodu, makiety domów, grawerowane tabliczki z podziękowaniami, butelki z wodą, zdjęcia najbliższych…

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

Dalej na północ znajduje się park narodowy Ischigualasto, tzw Księżycowa Dolina, wpisany do rejestru UNESCO ze względu na prehistoryczne ziemie (z epoki triasu), czy odnalezione tu kości dinozaurów.

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

Nasza droga wiedzie dalej przez przełęcz „Cuesta Miranda”, gdzie mieszają się czerwono-krwiste góry, kaktusy i soczysta zieleń.

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

Ten zielony oddech jest krótki, szybko powracamy do mineralnego i suchego świata. Znajdujemy się w prowincji La Rioja. Jej powierzchnia to niecałe 90 tysięcy km² z około 300.000 mieszkańców! (Znacznie większa niż Polska, ponad dwa razy mniej mieszkańców niż w Poznaniu!) Zatrzymamy się na kilka dni w Famatina, maleńkiej mieścinie, gdzie znajduje się kolejna, fantastyczna rampa. Trzy dni lotów, dynamicznych pod wieczór i termicznych przed południem nad pustynno – górzystym krajobrazem. W tym samym czasie, pełnia księżyca, potworne trzęsienie ziemi nawiedza południowe wybrzeża Chile, z epicentrum w Concepcion, gdzie byliśmy niecałe 3 tygodnie temu…

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

Trzymając się wskazówek naszych znajomych Duńczyków, poznanych w Boliwii kilka miesięcy temu, zbaczamy z trasy i udajemy się do Fiambala, kolejnej oazy, gdzie produkuje się wino. Lekko ponad miastem płynie strumień z gorącą wodą (70°C). W ciasnej przełęczy, na ok 1800 mnpm, znajdują się termy miejskie – kilkanaście basenów, umiejscowione jeden nad drugim. Woda przelewa się z wyższego do niższego. Przy każdej zmianie wysokości zmienia się także temperatura wody (od 48°C do 18°C)! Fantastyczne!

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

Następnie czeka nas długi dzień drogi by dojechać do Concepcion (w Argentynie!). Przejeżdżamy przez dwa górskie masywy piaszczystą, czasem lepszą, czasem gorszą, drogą. Krajobraz zmienia się radykalnie. Z surowej suszy przechodzimy we wszechobecną zieleń. Przypomina nam to boliwijskie Yungas. Straciliśmy około 400m wysokości i obecnie to pora deszczowa. Temperatura jest nie do zniesienia, zwłaszcza przy tak silnej wilgotności.

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

Z Concepcion, gdzie uzupełniamy zapasy żywności, jedziemy 80 km na północ do San Miguel de Tucuman, dużej i ładnej stolicy prowincji Tucuman, zorganizowanej wokół centralnego placu. Miasto jest bardzo przyjemne, mimo swego klimatu – gorącego i wilgotnego. Położone jest u podnóża łatwo dostępnej góry, gdzie spędzamy noc szukając chłodu nocy. Stad także można latać, niestety następnego dnia rano budzimy się w chmurach, które nie mają ochoty się przerzedzić.

Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…
Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…Toulao na wakacjach w Mendozie…

Patagonia – ciąg dalszy i koniec

luty 17th, 2010 2 komentarze

Wracamy na kontynent, by zakończyć naszą podróż po Patagonii, która zabrała nam ponad 2 miesiące. Ta część Chile, Aurakania, mieści się pomiędzy wybrzeżem Pacyfiku, licznymi jeziorami i łańcuchem And – wspaniałymi wulkanami, z których niektóre są nadal aktywne… Region ten kiedyś zaludniony wyłącznie przez lud Mapuche, którzy odparli najpierw najazd Inków, później hiszpańskich konkwistadorów, przedstawia obecnie około 40% ludności.

Podoba nam się jezioro Llanquihue, trzecie co do wielkości jezioro kontynentu, znajdujące się u stóp wulkanu Osorno (2652 mnpm). Następnie, kilka kilometrów od granicy z Argentyną, park narodowy Peyehue zaoferuje nam przepiękną wycieczkę na szczyt wulkanu Casablanca. Ze szczytu krateru rozciąga się zapierający dech w piersiach widok: w oddali na zachodzie widać Pacyfik, na osi północ – południe znajdują się inne wspaniałe, w górnej części ośnieżone wulkany (Osorno, Puyehue 2240 mnpm, Cerro Tronador 3554 mnpm…), a na wschodzie górska część andyjskiej kordyliery. Julien żałuje, ze nie chciało mu się wspinać z paralotnią… warunki do lotu wydawały się idylliczne!

Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec

Zygzakując wzdłuż kordyliery przejeżdżamy na stronę argentyńską niedaleko Bariloche (gdzie byliśmy już wcześniej zimą). Dlaczego wracamy? Mamy ochotę w końcu polatać! I tutaj można. Teoretycznie…
Bariloche jest mocno wystawione na wiatr, w tej chwili jest bardzo silny, zjeżdżamy więc lekko na południe, do sąsiedniego El Bolson, mekki patagońskiej paralotni, gdzie spotykamy innych pilotów. Tydzień temu warunki pogodowe były idealne, kiedy przyjeżdżamy, brak szczęścia, wiatr jest zbyt silny, a na kolejne dni zapowiadane jest pogorszenie pogody. Nie latamy, ale poznajemy kilka ciekawych i miłych osób w domu Mirel’y i Matin’a.
Między innymi Stéphanie, francuską paralotniarkę w podróży z glajtem, a także Jim’a, Kanadyjczyka, który pracuje jako nauczyciel/przewodnik dla organizacji NOLS (National Outdoor Leadership School). Organizm ten zabierze was na kraniec waszych możliwości podczas wysokogórskiego treku lub w dżungli. Należy wiedzieć, iż treki te trwające około 80-90 dni odbywają się w większości w oddali od jakiejkolwiek cywilizacji, w bardzo surowych warunkach, przy praktycznie absolutnej autonomii. W pewnym sensie jest to lekcja przetrwania, która ma na celu konfrontacje z naturą, samym sobą i grupą.
By przeczekać złą pogodę, kierujemy się jeszcze kawałek dalej na południe do parku „Los Alerces”. „Alerce” to odmiana cyprysa (dokładnie ficroja cyprysowata) spotykanego w Patagonii, który rośnie wolno i żyje długo. Osiągają kilkadziesiąt metrów wysokości przy kilku tysiącach lat. W samym parku zobaczymy jedynie jeden mały okaz (w wieku 300 lat), gdyż pozostałe znajdujące się pod absolutną ochroną można zobaczyć jedynie ze statku za niebotyczną cenę… Ale za to zobaczymy (znowu…) kilka ładnych, przezroczystych jezior oraz „arrayany”, drzewa o przepięknej cynamonowej korze. Ku naszemu zdziwieniu (i wielkiemu zadowoleniu) spotykamy Gwen i Seb (une étoile dans le coeur), z którymi spędziliśmy Boże Narodzenie. Następnego wieczoru wracamy do El Bolson by przekonać się, że zła pogoda się zadomowiła, kontynuujemy więc dalej, tym razem w stronę północnych upałów.

Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec

Przejeżdżamy przez park Nahuel Huapi (kolejne piękne jeziora, itp…) by następnie znaleźć się w parku Lanin u stóp imponującego wulkanu o tej samej nazwie, kulminującego na 3776 mnpm. Biwak u jego podnóża, pośród araukarii, nad przezroczystym strumieniem pozostanie jednym z lepszych.

Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec

Park ten znajdujący się w Andach, mieści się na granicy z Chile, gdzie dzięki czynnej jeszcze części wulkanów jest wiele term. Próbujemy jedne z nich, jest (jak zwykle) przyjemnie, ale jednak lepiej, gdy na dworze zimno… Jest to bardzo turystyczny region Chile, jego stolicą – Pucon (u podnóża wulkanu Villarica). Jak każde miejsce wysoko turystyczne w sezonie (styczeń i luty to wakacje letnie w Ameryce Południowej), prze to także staramy się jak najszybciej przebrnąć. Wulkan Villarica jest słynny, ponieważ nadal aktywny i liczy 8 erupcji jedynie w XX wieku. Przy ładnej pogodzie można wspiąć się na szczyt krateru i podobno zobaczyć magmę! My niestety nie widzimy nawet wulkanu zasłoniętego przez gęste chmury. Mając nadzieję na choć chwilową poprawę pogody nazajutrz rano, wjeżdżamy w nocy, w chmurze, po najpierw asfaltowej, później żwirowej, aż w końcu ziemistej i stromej „ścieżce” na „parking” wyciągu narciarskiego, spod którego wyrusza się na szczyt. To najczarniejsza i najcichsza noc, nic nie widać na 5 metrów. W dodatku nad ranem zaczyna padać, a chmury jak były, tak są…

Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec

Opuszczamy więc Pucon i góry i jedziemy nad ocean. Chile to niesamowity kraj! Długi na ok 4000 km i szeroki na średnio 175 km! Tego wieczoru zatrzymamy się w Puerto Saavedra, gdzie przy plaży znajduje się mała skarpa, z której następnego dnia rano, w końcu uda się Julienowi wystartować i polatać.

Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec

Kawałek dalej znajduje się Temuco, stolica regionu, gdzie również są pagórki „do latania”. Tego dnia wiatr jest dość silny, ale pod wieczór uspokaja się i Julien (mimo nieobecności lokalnych pilotów) „wypuszcza się” w powietrze by po chwili wylądować (zbyt dużo turbulencji).

Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec

Wydaje się, że dobra pogoda powróciła, kierujemy się więc znowu w stronę And, d Parku Conguillio. Jedziemy najpierw czarną od wulkanicznej lawy drogą u stóp wulkanu Llaima (3125 mnpm). Wzdłuż drogi podziwiamy kilka niesamowicie przezroczystych, zielonych lub niebieskich stawów. Jedna z nich powstała w wyniku lawy, która zablokowała strumień więżąc las, którego dolne części pni nadal stoją na dnie jeziorka. Chcieliśmy przejechać park z południa na północ, niestety nie udało nam się – stroma, ziemista, leśna droga po silnych deszczach poprzednich dni przemieniła się w ślizgawkę! Musimy zawrócić i wracamy nad ocean!

Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec

Tomé to małe turystyczne miasteczko na wybrzeżu Pacyfiku, gdzie również można latać. Wiatr wieje w złym kierunku. Na „pocieszenie” idziemy na targ rybny i fundujemy sobie wspaniałą kolację: 6 krabów, 300g „tułowia” krewetek, surówkę z pomidorów i butelkę białego wina za niecałe 8€.
Spróbujemy również „reinete”, płaską, morską rybę, najpierw z grilla, a potem w postaci „ceviche”, czyli surową, „gotowaną” przez 4 godziny w soku z cytryny. Pyszne.

Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec

Po tej ostatniej już eskapadzie nad ocean, powracamy na naszą drogę do Mendozy w Argentynie. Trzeba więc znowu przekroczyć w szerz Chile, co zaprowadzi nas na „drogę win”. Istnieje ok 10 dolin w Chile, gdzie uprawia się winogrono. Degustujemy kilka win, kupujemy kilka butelek i przez Paso Maule (2553 mnpm) przekraczamy granicę z Argentyną. Droga ta jest widokowo wyjątkowa, przypomina nam trochę północne Chile. Tuż przed granicą biwakujemy nad kolejnym niebieskim jeziorem…

Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec
Patagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniecPatagonia – ciąg dalszy i koniec

Wyspa Chiloé

luty 6th, 2010 3 komentarze

To druga największa wyspa kontynentu południowo – amerykańskiego, po Ziemi Ognistej oczywiście. Wiecznie zielona, lekko pagórkowata, o unikalnym podobno charakterze i licznych legendach. Jej mieszkańcy posiadają opinię bardzo miłych i otwartych jeśli tylko poświęci się trochę czasu na ich poznanie. Promem przepływamy na Chiloé i kierujemy się na wybrzeże Atlantyku w stronę Pulihuin, gdzie można zobaczyć pingwiny Magellana żyjące razem z pingwinami Humboldta. Jedne od drugich różnią się dodatkowym „czarnym pasem” na wysokości szyji (dla tych Humboldta). Ponieważ zamieszkują nieodległe wysepki i można je zobaczyć jedynie z łódki, nie decydujemy się na morską wyprawę.

Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé

Następnego dnia zatrzymujemy się w Ancud, byłej stolicy Chiloé, zniszczonej przez kataklizm morski w 1960. Dowiadujemy się tu, iż na wyspie znajduje się wiele drewnianych kościołów z czasów gdy Jezuici rozpowszechniali swe nauki i że należą one do bardzo ważnego i unikalnego dla Chiloé nurtu architektonicznego, tzw. szkoły „chilote”.

Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa Chiloé

Kontynuujemy więc na wschód wzdłuż „drogi kościołów”. Poza nimi, bardzo malowniczymi, podobają nam się także wioski rybackie, które zachowały swój charakter i autentyczność oraz długi pomost prowadzący na maleńką wyspę, na której znajduje się cmentarz z kaplicą.

Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa ChiloéWyspa Chiloé

Kolejny etap to Tenaun, mała, podobna do innych, przynajmniej na pierwszy widok, wioska rybacka z biało-niebieskim, świeżo odrestaurowanym kościółkiem. Ku naszemu uradowaniu jest to tydzień uroczystości z okazji 432-iej rocznicy Tenaun. Mamy więc okazję uczestniczyć w obchodach święta – w programie tego wieczoru przewidziano paradę dwóch przeciwnych drużyn – zielonych i żółtych (dla stymulacji, jak nam wytłumaczono). Jesteśmy za zieloną drużyną, która postawiła na tradycję i legendarne postacie Chiloé. Na wozie zaprzęgniętym w dwa byki położono udekorowaną wodorostami i algami morskimi łódkę, symbolizującą „caleuche”, czyli fantasmagoryczny statek, na którego załogę składają się czarownicy i ich więźniowie. Pływa jedynie nocą. Gdy się go spotka może zamienić się w cokolwiek, a ten kto postawi nogę na jego pokładzie postrada zmysły. Tutaj na łódce podróżuje syrena (jak w mitologii greckiej, pół kobieta – pół ryba, uwodząca marynarzy) oraz „La Pincoya”, bogini żyzności mórz i plaż. Za nimi podąża między innymi „El Trauco” (karzeł brzydal zamieszkujący lasy i uwodzący młode kobiety) oraz „Fiura”, obrzydliwa kobieta o nieświeżym oddechu również mieszkająca w lasach Chiloé. Pomimo swej odpychającej brzydoty udaje się jej uwodzić mężczyzn, którzy raz złapani w jej sidła, szaleją. W korowodzie podążają również inni mieszkańcy ubrani w tradycyjne stroje i przygrywający na akordeonie i gitarze. Atmosfera jest bardzo przyjacielska. W obchodach uczestniczy około 150 mieszkańców wioski (wszyscy), my oraz załoga jednej z ekip regat odgrywających się niedaleko.

Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé

Następnego dnia, nadal w Tenaun, nauczymy się przygotowywać „curanto”, tradycyjne danie wyspy. Chodzi o owoce morza, mięso i kiełbasy oraz placki ziemniaczane (z gotowanych ziemniaków ze skwarkami) gotowanych godzinę na rozżarzonych kamieniach, przykrytych ogromnymi liśćmi rośliny przypominającej rabarbar oraz korzeniami nie wiemy czego. Kilka zdjęć lepiej zilustruje tę pyszność.

Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa Chiloé

Dalej na naszej drodze znajduje się San Juan

Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa Chiloé

i w końcu Castro, obecna stolica Chiloé, umiejscowiona mniej więcej w połowie wyspy i znana głównie z pięknej drewnianej katedry oraz „palafitos”, czyli domów na drewnianych palach.

Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé
Wyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa ChiloéWyspa Chiloé

Mieliśmy szczęście mogąc zwiedzić wyspę przy prawie cały czas ładnej pogodzie. Według tubylców i wszelkich przewodników pada tu 330 dni w roku!

Camino austral, czyli droga australna w Chile

styczeń 28th, 2010 3 komentarze

Opuszczamy Los Antiguos, argentyńską stolicę czereśni położoną nad jeziorem Buenos Aires, w kierunku Chile by odkryć region XI, najmniej zaludnioną oraz najtrudniej dostępną część tego długiego państwa.

Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile

Jedziemy wzdłuż owego jeziora, które na granicy zmienia „obywatelstwo” i nazwę na jezioro gen. Carrera! W niewielkim odstępie czasu krajobraz zmienia się. Podczas gdy roślinność rozległych argentyńskich stepów jest raczej rzadka i uboga, po stronie chilijskiej droga przeciska się pomiędzy ośnieżonymi, stromymi szczytami i lazurowym jeziorem.

Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile

Wzdłuż drogi australnej znajduje się bardzo mało miasteczek, w większości z nich nie żyje więcej niż 500 osób. Drogę je łączącą zbudowano w latach 80-tych w celu „połączenia tego regionu z resztą świata”. Jego powierzchnia nie jest dokładnie znana, ze względu na swą fizjonomię – niezliczone wyspy i wszechobecne morze. Na zachodzie znajduje się Pacyfik, następnie wyspy i w końcu pasma górskie, raz lodowcowe, raz wulkaniczne, będące częścią And. Wiatr wiejący głównie z zachodu i znajdujący się pod wpływem frontu polarnego przynosi zimno i częsty deszcz. Droga, w większej części terenowa, miejscami w trakcie asfaltowania, zajmie nas na około 1200 km, czyli 7 dni. Przejeżdżamy przez piękne lasy (w których mimo zimna żyją też papugi!), przez soczyście zieloną i bogatą roślinność, wzdłuż fiordów, lodowców i jezior, uzupełniamy zapasy wody w górskich strumieniach i wodospadach.

Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile

Pewnego dnia płyniemy małym rybackim statkiem razem z nowo poznanymi Chilijczykami, z którymi sympatyzujemy i spędzamy wieczór, zobaczyć „Marmurową Katedrę”. Chodzi o wielki niebiesko-szaro-biały blok marmuru rzeźbiony nieustannie przy swej podstawie przez fale na jeziorze Carrera tworzące liczne marmurowe kolumny i tunele.

Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile

Dzień później odnajdujemy naszych znajomych „chajekat”, szczęśliwych z posiadania nowej przedniej szyby (mimo że plastikowej). Spędzamy razem kilka godzin podczas których Julien pomaga Jérôme (z sukcesem) odpowietrzyć system hamulców, który odmówił posłuszeństwa.
W Coyhaique, jedynym większym mieście uzupełniamy zapasy żywności i korzystamy z ładnej pogody próbując wycieczkę w góry. Niestety nie udaje nam się odnaleźć szlaku prowadzącego na szczyt…
Innego dnia w małym rybackim porcie (Puerto Cisnes) udaje nam się w końcu kupić rybę! (na południu Chile, mimo ze ryb jest dużo, trudno jest coś dostać, ponieważ wszystko hurtem przeznaczone jest na eksport…). Wybieramy najdroższą – „congrio” (węgorz) za niecałe 2€ za kilo! Następnie korzystamy ze źródeł ciepłej wody – region jest wulkaniczny – kąpiąc się (albo raczej przesiadując) w termach municypalnych „Amarillo”, miejscu bardzo sympatycznym i prostym, pozwalającym na poznanie innych wakacyjnych turystów z Chile i Argentyny.

Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile

25 kilometrów dalej znajduje się miasto Chaiten, a raczej to co z niego pozostało po erupcji wulkanu o tej samej nazwie w 2008 roku. Większość mieszkańców opuściła miasteczko, pozostali posprzątali i odkopali pokryte wulkanicznym popiołem ulice i domy… Stosy tego popiołu nadal widoczne są w Chaiten, a także wzdłuż drogi australnej, której północna część została zniszczona i jak na razie nadal jest zamknięta, jak również park Pumalin, który mieliśmy w programie. Część tego popiołu wylądowała nawet po drugiej stronie Ameryki Południowej, na argentyńskim wybrzeżu Atlantyku! Rząd chilijski odciął elektryczność i wodę, chcąc by wszyscy opuścili Chaiten, ponieważ nadal aktywny wulkan jest niebezpieczny i w każdej chwili może na nowo i bez uprzedzenia wybuchnąć. Mieszkańcy jednak stawiają opór i próbują uaktywnić miasteczko, jak na razie bez większego sukcesu.
Dalej kontynuujemy więc statkiem. Zupełnym przypadkiem odnajdujemy naszych chilijskich znajomych poznanych kilka dni wcześniej. Znów płyniemy wspólnie, lecz tym razem nie 1,5, lecz 8 godzin!

Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile

Po przybyciu do celu spędzamy noc w Hornopirén (w dosłownym tłumaczeniu: śnieżny piec) położonego nad fiordem i u podnóża kolejnego wulkanu. Chcemy kupić rybę, ale jak zwykle – w tym uroczym rybackim miasteczku nie ma sklepu rybnego. Pytamy jednak parę siedzącą na ławce na głównym placu: „dobry wieczór, gdzie można kupić rybę na dziś wieczór?”. Osoba ta dzwoni do znajomej i kilka minut później jesteśmy u niej w domu. Wychodzimy z 4 filetami morszczuka już przygotowanego w panierce. Gloria nie jest handlowcem i sprzedaje nam rybę za „co łaska”. Mamy jedynie banknot 10.000 pesos (=13€) i kilka monet. Bierze monety, równowartość 50 cts€. Jest pyszna!

Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile
Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile

Następnego dnia jedziemy wzdłuż ujścia rzeki do morza do Cochamo, znów rybackiego miasteczka malowniczo położonego nad wodą i w pobliżu innego wulkanu. Droga jest przepiękna, przypominająca trochę tę nad jeziorem Carrera.

Camino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w ChileCamino austral, czyli droga australna w Chile

Po kilku kolejnych kilometrach terenowej drogi opuszczamy „camino austral” i odnajdujemy asfalt i cywilizację…

Kontynentalny lodowiec Patagonii

styczeń 16th, 2010 4 komentarze
PHP Error: Non-static method xmlgooglemaps_helper::getFileModifiedDate() should not be called statically, assuming $this from incompatible context in /home/toulao/www/wp-content/plugins/xml-google-maps/xmlgooglemaps_gpxParser2.php at line 63