Panamericana
Z Santiago do Valparaiso (przez Maitencillo)
Wyjeżdżamy z Santiago z 1-dniowym opóźnieniem, ponieważ pompa od kampera oddaje tym razem duszę… Na szczęście znaleźliśmy nową, co prawda silniejszą i zewnętrzną (taka jaką mieliśmy jest tu nie do dostania) i droższą… Tym sposobem zostajemy na jeszcze jedną noc w Santiago i na otarcie łez idziemy na pyszną kolację z Iriną do „kultowej” restauracji „La Liguria”.
We wtorek pojechaliśmy w końcu do Maitencillo, a raczej do Puchuncavi, do Fefi i Arturo, pary paralotniarzy ze szkoły parapente-aventure.cl, z którymi spędzamy następny dzien. Arturo oprowadza nas po swojej posiadłości – kupił wzgórze, które zagospodarował na startowisko do latania na paralotni, Julien ma okazję je wypróbować. Niestety wiatr jest zbyt silny by latać na plaży. Po raz pierwszy jesteśmy nad Pacyfikiem!
W czwartek jedziemy autobusem do Valparaiso, miasta wpisanego do rejestru zabytków UNESCO. Autobusem, ponieważ po pierwsze nie ma problemu z zaparkowaniem (w Valparaiso jest podobno niebezpiecznie), a po drugie taniej i szybciej (jeżdżą jak szaleni, częściej używając klaksonu niz kierunkowskazu). Niewielkie, położone na wzgórzach nad oceanem. Centrum komercyjne znajduje się na dole, dzielnice historyczno-turystyczne – na wzgórzach. Żeby się tam dostać trzeba wspiąć się na własnych nogach, albo podjechać „windą” (kolejką szynową). Zdziwiło nas, że tak turystyczne miasto może być tak biedne. Większość budynków jest z blachy, połatanych i posklejanych jak się da, na szczęście pomalowanych na wiele żywych kolorow, co daje bardzo uroczy efekt. Wracamy na noc do Maintencillo, parkujemy na plaży, do snu kołysze nas nieustający szum fal.
Następnego dnia przed południem Julien lata, a ja robię pranie 🙂 Po południu jedziemy dalej na północ autostradą Panamericana. Noc spędzamy na stacji benzynowej (z wifi) w La Serena.
Droga z Maitencillo do Antofagasta
Jedziemy dalej, na północ Chile, nadal wzdłuż wybrzeży Pacyfiku drogą nr 5, czyli słynną Panamericaną, która podobno łączy Alaskę z Ziemią Ognistą. (Tak na prawdę przerwana jest pomiędzy Kolumbią a Panamą, trzeba przepłynąć statkiem.)
Opuszczamy region IV, by wjechać w region III (Chile podzielone jest na 12 regionów z północy na południe). Na chwilę przed miastem Vallenar, przejeżdżamy przez suchy górski masyw, który wyraźnie zaznacza przejście z pustynnego północnego Chile do zielonego południowego. Jest tu tak ładnie, że decydujemy się na małą wycieczkę ukończoną lotem (dla Juliena, ja schodzę pieszo).
Chwilę później wybieramy ziemistą drogę wzdłuż wybrzeża, około 200 km, podczas których mijamy bardzo niewiele samochodów. Lepiej nie zjeżdżać z ubitej drogi w piaszczyste zbocza, by nie zakopać się jak para chilijczykow, którym pomogliśmy się wydostać! Jesteśmy w parku Llanos de Challe, gdzie mieliśmy nadzieję zobaczyć kwitnącą pustynię, niestety w tym roku jeszcze za wcześnie na kwiaty…
Następnego dnia znów zjeżdżamy z Panamericany by udać się do parku Pan de Azucar. W programie białe plaże i góry na wybrzeżu. Noc spędzamy w rybackiej wiosce o tej samej nazwie (Pan de Azucar), gdzie uczestniczymy (jako widzowie) w patroszeniu przez rybaków ryb z połowu otoczonych przez chmarę „wygłodniałych” pelikanów. Wieczorem próbujemy pysznej lokalnej ryby, jemy na zewnątrz, na plaży, o którą rozbijają się wielkie fale. Noc jest ciepła, a niebo usłane tysiącem gwiazd!
Nazajutrz zwiedzamy park (pieszo, samochodem i paralotnią w przypadku Juliena), z jednej strony ocean, z drugiej góry mieniące sie w wielu kolorach, z trzeciej – pustynne połacie ze sterczącymi kaktusami. Meczącą, pofalowaną piaszczystą drogą docieramy nad skarpę Las Lomitas, u naszych stóp – morze chmur! Magiczna chwila – słyszymy rozbijające sie o skały fale oceanu, lecz nie widzimy ich!