Home > Bolivie, Randonnée > Santa Cruz

Santa Cruz

październik 11th, 2009
Santa Cruz, największe miasto Boliwii, nadal się rozrastające. Łatwiej się tu żyje, jest ciepło, klimat sprzyja rolnictwu i uprawie koki i w konsekwencji produkcji kokainy, która jest tu bardzo tania. Podobno 1 kilogram kokainy kosztuje 1000 dolarów. Mimo iż jest to metropolia ludzie nie są zabiegani, a centrum przypomina raczej male miasto. Gdy przyjeżdżamy jest gorąco i wieje silny wiatr, który przynosi nam deszcz w nocy i zachmurzone niebo dnia następnego. Na szczęście! Robi się chłodniej (o ok 15°C!) i wreszcie można oddychać! Jedziemy do oddalonego o 100 km na zachód Samaipata (1970 mnpm), gdzie znajduje się twierdza „El Fuerte” najpierw ludów Tiwanaku, potem przyswojona przez Inków. Jest to wielki kamień (skała) z wyrzezbionymi kilkoma świątyniami oraz geometrycznymi i zoomorficznymi figurami. Poniżej, na polanie, umieszczone były zabudowania mieszkalne. W swoim czasie miejsce to stanowiło granicę pomiędzy plaskowyzem Altiplano a tropikalnymi regionami Boliwii. Kiedy przyjeżdżamy tu w poniedziałek po południu mgła jest tak gęsta, ze praktycznie nic nie widzimy. Tak na prawdę nie wiemy dokładnie, gdzie jesteśmy! Wracamy więc następnego dnia rano, mgła nadal wisi nad El Fuerte, lecz tym razem szczęście nam dopisuje, chmura odsuwa sie na bok i możemy podziwiać w całości ten niezwykły „kamień”.  Wieczorem wracamy do Santa Cruz by spotkać się z Sergio, kolejnym boliwijskim paralotniarzem, z którym niestety, z powodu pogody, Julien nie moze latać.
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta Cruz
Wyruszamy dalej w stronę misji jezuickich. Jest ich kilka w regionie Santa Cruz, 5 z nich zostało wpisanych do rejestru zabytków UNESCO. Jest to też region zamieszkany przez rożne grupy etniczne: Indian, którzy są tu od zawsze, potomków Hiszpan, japońskich rolników przybyłych w latach 50-tych w ramach rządowego programu zasiedlania tych niezamieszkałych terenów, kiedy to Okinawa kontrolowana byla przez USA (stad nazwy wiosek: Okinawa 1, Okinawa 2, Okinawa 3) oraz Menonitów (mniej radykalnych „kuzynów” Amiszow). Ci ostatni to w większości blondyni o niebieskich oczach, białej skórze, wszyscy ubrani tak samo – kobiety w ciemne, długie suknie z chustą na głowie, mężczyźni w jasne koszule, ciemne ogrodniczki lub spodnie na szelkach i słomkowe kapelusze. Ci najbardziej radykalni nie używają sprzętów elektronicznych, jeżdżą bryczkami zaprzężonymi w konie i uprawiają ziemie tradycyjnymi metodami. Większość jednak posiada traktory, pralki, a nawet telewizory! Wierzą, ze czas jaki człowiek spędza na ziemi jest krótkim przejściem i nie należy sprawiać sobie przyjemności w tym życiu. Im bardziej człowiek się umartwia, tym większą ma szanse na zbawienie… Nigdy też nie mówią, że na przyklad posiłek jest dobry, ponieważ nie należy gloryfikowac kucharza. Miedzy sobą rozmawiają w niemieckiej gwarze (która niedużo ma wspólnego z niemieckim), mężczyźni uczeni są też hiszpańskiego w celach handlowych. Kobiety nie maja prawa do nauki języka kraju, w którym żyją. W szkole uczą się jedynie niemieckiej gwary, podstaw matematyki i rolnictwa, nie znają geografii, ani nawet historii Menonitów! Nie mieszają się także z innymi, w efekcie małżeństwa odbywają się często pomiędzy kuzynami, co niestety widać. Wielu z nich ma problemy ze wzrokiem, a także problemy mentalne. Mieliśmy okazję porozmawiać z kilkoma z nich (z mężczyznami, kobiety opuszczają szybko wzrok) w San Jose, gdzie przyjeżdżają co poniedziałek sprzedawać produkty rolne, które niestety nie są bio. Używają pestycydów i sztucznych nawozów, kurczaki karmione są hormonami, nie w celu bogacenia się dzięki wiekszej produkcji, lecz po prostu z braku wiedzy o skutkach ubocznych. Historia menonitów rozciąga się na przestrzeni 5 wieków, 11 krajów, 3 kontynentów. Wywodzą się z protestanckiego nurtu powstałego w Szwajcarii ok 1520 roku, gdzie znanni byli jako anabaptysci. Migrują do Holandii, gdzie ich „duchowe guru”, Menno Simons, nadaje im nazwę, której używają do dzisiaj. Następnie przenoszą sie do Polski, później w 1780 roku do Rosji by uniknąć obowiązkowej służby wojskowej, w końcu na Ukrainę, gdzie otrzymują ziemie pod uprawę. Prześladowania jednak kontynuują ze względu na wielodzietne rodziny (które, by wszystkich wyżywić, potrzebują co raz to więcej ziem), odmowę używania innego języka, służby wojskowej oraz szkolnictwa. Wyjeżdżają wiec do Kanady, pozniej Meksyku, Belize, Argentyny, Paragwaju i Boliwii, gdzie jak narazie mogą żyć zgodnie ze swoimi upodobaniami i przekonaniami.
Misje Jezuickie.
Misje Jezuickie w Boliwii zostały całkowicie odrestaurowane lub tez w całości odbudowane, jak w San Ignacio. Każda wygląda mniej więcej tak samo : przy dużym centralnym placu znajduje się murowany kościół z drewnianymi, pięknie rzezbionymi elementami, drewnianymi kolumnami w fasadzie, dwupołaciowym spadzistym dachem, z jednej (a czasem z dwóch) strony patio, dalej budynki parafialne. Jedynie kościół w San Jose jest inny, w całości murowany. Ewangelizacja dokonana przez Jezuitów odbywała się w poszanowaniu zastanej religii. Nie negowali jej, wręcz przeciwnie, szukali podobieństw. Ludzie przychodzili tu z własnej woli (głównie ponieważ w ten sposób mogli ukryć się przed Brazylijczykami, którzy porywali ich i brali w niewolę). Jedziemy więc misyjnym szlakiem zaczynając od San Javier, przez Concepcion, San Ignacio, San Miguel, San Rafael do San Jose. Ponad 300 km polnej drogi, w kurzu i upale. To zupełnie inna Boliwia, równie piękna. W San Jose mamy przymusowy 3-dniowy postój. Julien łapie jakiś straszny żołądkowy wirus. W dodatku jest niemiłosiernie goraco. Okazuje się, ze nie jestesmy tu sami, para Duńczyków, których poznaliśmy w La Paz tez tu przyjechała w sobotę i zostaje do wtorku (ze wzgledu na menonitów). Poznajemy tez Jerome i Sophie, francuska parę, która po 3-letniej podróży dwoma skuterami dookoła świata, niedawno (w maju br) osiedlila sie tutaj, w San Jose. Chcą zająć się turystyka i budują hotel. Zapraszają nas do siebie na trzecie urodziny ich córki Soane. Są niesamowicie mili i otwarci, spędzamy razem także cały poniedziałek, Sophie oprowadza nas po południu po misji.
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa Cruz
We wtorek wyruszamy dalej w stronę Brazylii (jesteśmy jakies 400km od granicy). Po drodze zwiedzamy sanktuarium w Chochis malowniczo położone u stop wielkiego monolitu, który w niecałą godzinę można obejść pieszo – bardzo przyjemny spacer. Samo sanktuarium jest niesamowite, z pięknymi drewnianymi rzeźbieniami, prawdziwa perełka.
Na noc jedziemy do Santiago de Chuiquitos, ostatniej z misji na naszej drodze. Jest to bardzo male i spokojne miasteczko, gdzie odnajdujemy Jannie i Larsa, naszych znajomych Duńczyków. Sympatyzujemy z pastorem kościoła baptystów, który pokazuje nam swoja świątynie i proponuje prysznic. Cała noc pada deszcz, wreszcie robi się chłodniej! Rano chmury zakrywaja upalne slonce. Idziemy na 4-godzinna wycieczke do „Mirador”, z ktorego rozciaga sie przepiekny widok z jednej strony na miasteczko zatopione w hektarach lasow, z drugiej na doline Tucabaca porosnieta gesta dzungla.
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta Cruz
Na noc jedziemy do Aguas Calientes, nad ciepla rzeke, ktora ma podobno wlasciwosci lecznicze. Okazuje sie, ze Menonici przyjezdzaja tu na wakacje na camping, kapiemy sie wiec z nimi (ja jako jedyna kobieta w stroju kapielowym, pozostale w sukniach) i rozmawiamy, bardzo ich ciekawimy. Sa mili i otwarci (mezczyzni, kobiety sa o wiele bardziej surowe i powazne, rzadko sie smieja). Rzeka jest bardzo plytka, po kostki, czasem do pol lydki i bardzo ciepla. W kilku miejscach znajduja sie zrodla tej cieplej wody w postaci piaszczystych „dolow”. Na powierzchni widac jedynie wielkie blotniste bable, ale gdy sie na nie wchodzi, czlowiek zapada sie po pas! Smieszne uczucie. Trudno utrzymac rownowade, bo ta woda z piaskiem wypycha na powierzchnie!
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
Santa CruzSanta CruzSanta CruzSanta Cruz
To juz niestety ostatnie chwile w Boliwii. Smutno nam, ze opuszczmy ten fantastyczny i przepiekny kraj. W czwartek 8 pazdziernika spimy na granicy boliwijsko-brazylijskiej (urzad celny w Brazylii jest juz zamkniety i musimy poczekac do rana).
  1. Michael
    październik 11th, 2009 at 19:50 | #1

    Vos photos sont magnifiques, j’attends avec impatience les prochaines. Faites vous plaise. Gros bisous à vous deux.

  2. październik 12th, 2009 at 03:41 | #2

    Julien , I’m glad that u enjoy my country …I’m back in the United states, hope to hear from u guys soon …SAludos …

  3. Ernest
    październik 16th, 2009 at 19:42 | #3

    Encore, encore…, on a envie d’en connaitre plus …
    à bientôt, Bises

Komentarze są zamknięte