Toulao na wakacjach w Mendozie…
Jesteśmy z powrotem w Argentynie, na drodze nr 40, która zaprowadzi nas do Mendozy. Zanim tam dotrzemy, zatrzymamy się na noc przy tamie Agua del Torro.
Miasto Mendoza to oaza na pustyni. Wzdłuż ulic posadzono drzewa, prawie nigdy nie pada. Całkowite zaopatrzenie w wodę pochodzi z pobliskich And.
Rodzina Pablo gości nas 10 dni w argentyńskim rytmie. Większość pracuje od 9 do 13 i później po „sieście”, od 17 do 21. dla nas oznacza to: o 9 śniadanie z rogalikami (tzw medialunas), następnie naprawy lub czyszczenie samochodu, zakupy, itd, ok 12 kąpiel w basenie z Setą, psem rodziny, o 14h30 obiad, o 16 paralotnia i w końcu o 22 kolacja z cala rodziną.
W Mendozie znajduje się jedno z najlepszych miejsc do latania w Argentynie. Każdego dnia dziesiątka tandemów startuje w podniebne przestworza, my również korzystamy z dobrych warunków i latamy we dwójkę, Julien sam oraz z bratem (Nico), siostrą (Laura) Pablo i chłopakiem Laury – Martinem.
Po tych kilku dniach „prawdziwych wakacji” wyruszamy dalej w stronę San Juan. Jest bardzo ciepło, nadal tak samo sucho, jednakże wiatr silnie wieje uniemożliwiając nam radości latania nad tamą Ullum znajdującą się kilka kilometrów za miastem.
Dalej zatrzymujemy się w Difunta Correa, miejscu pielgrzymek. Legenda mówi, iż owa kobieta, Difunta Correa, szukała męża, który wyruszył na wojnę. Jej ciało odnaleziono właśnie tutaj, umarła z pragnienia. Jednakże dziecko, które miała przy piersi nadal żyło!
To ludowe wierzenie jest silnie obecne w Argentynie i w całym kraju, przy drogach odnajdujemy kapliczki i ołtarzyki na jej cześć, otoczone dziesiątkami plastikowych butelek z wodą.
Do Difunta Correa zjeżdżają się Argentyńczycy z całego kraju by złożyć w ofierze tablicę rejestracyjną, oponę, kawałek blachy samochodu, makiety domów, grawerowane tabliczki z podziękowaniami, butelki z wodą, zdjęcia najbliższych…
Dalej na północ znajduje się park narodowy Ischigualasto, tzw Księżycowa Dolina, wpisany do rejestru UNESCO ze względu na prehistoryczne ziemie (z epoki triasu), czy odnalezione tu kości dinozaurów.
Nasza droga wiedzie dalej przez przełęcz „Cuesta Miranda”, gdzie mieszają się czerwono-krwiste góry, kaktusy i soczysta zieleń.
Ten zielony oddech jest krótki, szybko powracamy do mineralnego i suchego świata. Znajdujemy się w prowincji La Rioja. Jej powierzchnia to niecałe 90 tysięcy km² z około 300.000 mieszkańców! (Znacznie większa niż Polska, ponad dwa razy mniej mieszkańców niż w Poznaniu!) Zatrzymamy się na kilka dni w Famatina, maleńkiej mieścinie, gdzie znajduje się kolejna, fantastyczna rampa. Trzy dni lotów, dynamicznych pod wieczór i termicznych przed południem nad pustynno – górzystym krajobrazem. W tym samym czasie, pełnia księżyca, potworne trzęsienie ziemi nawiedza południowe wybrzeża Chile, z epicentrum w Concepcion, gdzie byliśmy niecałe 3 tygodnie temu…
Trzymając się wskazówek naszych znajomych Duńczyków, poznanych w Boliwii kilka miesięcy temu, zbaczamy z trasy i udajemy się do Fiambala, kolejnej oazy, gdzie produkuje się wino. Lekko ponad miastem płynie strumień z gorącą wodą (70°C). W ciasnej przełęczy, na ok 1800 mnpm, znajdują się termy miejskie – kilkanaście basenów, umiejscowione jeden nad drugim. Woda przelewa się z wyższego do niższego. Przy każdej zmianie wysokości zmienia się także temperatura wody (od 48°C do 18°C)! Fantastyczne!
Następnie czeka nas długi dzień drogi by dojechać do Concepcion (w Argentynie!). Przejeżdżamy przez dwa górskie masywy piaszczystą, czasem lepszą, czasem gorszą, drogą. Krajobraz zmienia się radykalnie. Z surowej suszy przechodzimy we wszechobecną zieleń. Przypomina nam to boliwijskie Yungas. Straciliśmy około 400m wysokości i obecnie to pora deszczowa. Temperatura jest nie do zniesienia, zwłaszcza przy tak silnej wilgotności.
Z Concepcion, gdzie uzupełniamy zapasy żywności, jedziemy 80 km na północ do San Miguel de Tucuman, dużej i ładnej stolicy prowincji Tucuman, zorganizowanej wokół centralnego placu. Miasto jest bardzo przyjemne, mimo swego klimatu – gorącego i wilgotnego. Położone jest u podnóża łatwo dostępnej góry, gdzie spędzamy noc szukając chłodu nocy. Stad także można latać, niestety następnego dnia rano budzimy się w chmurach, które nie mają ochoty się przerzedzić.