Feliz Colombia !
Wjeżdżamy do Kolumbii w dzień wyborów prezydenckich. Pilnowana przez wojsko granica jest zamknięta do godziny 17. Po wszystkich formalnościach, kolejkach i korkach wkraczamy w końcu na kolumbijskie ziemie. Zapada już zmrok, ale decydujemy się jechać do Pasto, stolicy regionu Nariňo, pierwszego dużego miasta. Droga pilnowana jest przez licznych policjantów w wojskowych mundurach. W Pasto, jest już noc, pytamy policję, czy możemy zaparkować na noc przed posterunkiem: zbyt niebezpieczne z powodu wyborów, wszystkie posterunki otoczone są barierkami i nie można zbliżyć się na mniej niż 10 metrów. Patrol policyjny eskortuje nas na pobliski strzeżony parking. Witamy w Kolumbii, gdzie niebezpieczeństwo czuje się bardziej niż w innych krajach ze względu na ilość policjantów!
Następnego dnia poznajemy Carlosa, bardzo sympatycznego paralotniarza, który wyposaża nas w dziesiątki kontaktów do swoich znajomych mieszkających w miastach przez które najprawdopodobniej będziemy przejeżdżać. Niestety pogoda jest brzydka, a startowisko w chmurach – to nie w Pasto Julien wykona swój pierwszy lot w Kolumbii. Zwiedzimy za to razem muzeum karnawału (karnawał w Pasto jest podobno o wiele większy od tego w Rio!, zresztą tradycja ta jest silnie obecna w całej Ameryce Południowej, nie tylko w Brazylii). Karnawał „de Negros y Blancos” (Białych i Czarnych) wpisany jest na światową listę spuścizny kulturowej niematerialnej (dosłowne tłumaczenie z hiszpańskiego, nie wiem jaki jest oficjalny tytuł polski).
Kolejną noc spędzimy nad jeziorem La Cocha położonym na wschód od miasta. Nazajutrz kontynuujemy naszą drogę dalej na północ. Musimy się spieszyć i dotrzeć do Cartageny 10 czerwca, gdyż statek, którym nasz „dom” wróci do Europy wypływa 15…
Pierwszym przystankiem będzie Popayan, bardzo ładne, śnieżno-białe miasteczko o kolonialnej architekturze.
Następnie zatrzymamy się w Cali, mało ciekawym mieście, w dodatku pod szaro-burym niebem. Poza tym jest tu podobno niezłe miejsce do latania i nocne życie nie do przegapienia…
Jedziemy kilkanaście kilometrów dalej na północ do małego miasteczka, gdzie można latać. Mieszkańcy są przemili, żyją po środku pól trzciny cukrowej. Jedna z rodzin zaprosi nas do siebie najpierw na kawę, a potem na obiad – poznajemy ich rezerwując bilet powrotny w jedynej kafejce internetowej: na 28 czerwca 2010 z Bogoty.
Kolejny epizod podróży odbędzie się 200km dalej na północ w La Union, małym miasteczku z nowo zagospodarowanym startowiskiem i z niesamowitym klubem paralotniarskim. Po raz kolejny zostajemy niezwykle serdecznie i ciepło przyjęci.
Niechętnie jedziemy dalej w stronę Medellin, jednego z największych kolumbijskich miast, gdzie szokuje nas kontrast pomiędzy bogatym centrum miasta i wszędzie obecnymi bezdomnymi… Dwie godziny zwiedzania całkowicie nam wystarczają, nie czujemy się tu dobrze, ani bezpiecznie, wolimy wyjechać poza i ponad miasto, gdzie na startowisku spędzimy kolejne dwie noce. Warunki paralotniarskie są doskonałe.
Mamy jeszcze dwa dni na dotarcie do Cartageny de Los Indios. Jedziemy więc zobaczyć w końcu karaibskie wybrzeże. Jest gorąco. Karaiby są rewelacyjne na wakacje, jeśli mieszka się w klimatyzowanym hotelu, dla nas noce są koszmarem.
Kolonialna architektura centrum Cartageny tworzy bardzo ładną całość. Jest to zdecydowanie najbardziej urocze miasto południowo-amerykańskie, ale także (za) bardzo turystyczne. Średnia roczna temperatura wynosi 28°C! W historycznym centrum jest ładnie, czysto, bezpiecznie i drogo, niestety gdy tylko odejdziemy kilka kroków od tej enklawy rzeczywistość nie jest już tak wesoła. Koniec pięknych kawiarenek i restauracji z tarasami wypełnionymi „ładnymi ludźmi”, ich miejsce zajmują śmieci, bieda i przetrwanie.
Po załatwieniu transportowych formalności, korzystamy z ostatnich dni w kamperze najpierw na rajskiej plaży na półwyspie Barù. Zazwyczaj turyści przypływają tu motorówkami na pół dnia, my przyjeżdżamy polną drogą + „promem”. Droga jest w bardzo złym stanie i kiedy wracamy, po silnej nocnej burzy, prawie żałujemy, że nie mamy napędu na cztery koła…
Następnie pojedziemy zażyć błotnistych kąpieli w kraterze wulkanu Totumo. Chodzi o niewielki krater wypełniony ciekłą, gęstą gliną o temperaturze około 20°C. Jest to niezwykle przyjemne, gdyż temperatura powietrza znacznie przekracza 30°C. Kiedy jest się w środku nie można dotknąć dna (nie wiadomo zresztą gdzie jest dno!), nie można też zanurzyć się bardziej niż do połowy ramion! Błoto jest tak gęste, iż nie sposób utonąć.
Ekspedycja samochodu odbywa się bez żadnych nieprzyjemnych niespodzianek i w ostatnim dniu w Cartagenie, po pierwszej nocy spędzonej w hotelu, wypływamy na pobliską, malutką wyspę należącą do archipelagu Rosario, by spędzić dzień w 28-stopniowym morzu na oglądaniu kolorowych rybek i koralowców z maską i rurką. Prawdziwe Karaiby znajdują się na wyspie!
– niestety brak zdjęć z powodu późniejszej kradzieży…
To oficjalny koniec podróży samochodem. Dalej kontynuujemy „pieszo” przez kolejne dwa tygodnie zanim dotrzemy do Bogoty, stolicy Kolumbii, skąd wylecimy do Europy.